Bardzo wielu chrześcijan wykrzykuje swoje pretensje do Boga z powodu tego, że innym powodzi się lepiej chociaż nie wierzą, nie chodzą do kościoła, nie starają się żyć uczciwie i w ogóle nie liczą się ze zdaniem Boga. Z kolei ci, którzy wkładają ogromny wysiłek w to, by przestrzegać przykazania, dbać o relacje z ludźmi, kierować się chrześcijańskimi zasadami dostają przysłowiowego „życiowego kopa”. Gdzie jest tutaj jakakolwiek sprawiedliwość? 

Nieuczciwość losu – zmień perspektywę

W obliczu takich sytuacji racjonalizm każe zapytać o sens naszych starań. Skoro i tak nic to nie zmienia, to po co się trudzić? Takie rozterki przeżywa również Psalmista, który obserwując nieuczciwą przewagę bezbożnych stwierdza: „Czy więc na próżno zachowałem czyste serce i w niewinności umywałem ręce?” ( Ps 73,13). Na szczęście Słowo Boże nie pozostawia nas bez odpowiedzi. Dowiadujemy się, że kiedy „wnikamy w święte sprawy Boże” zaczynamy dostrzegać, że osoby mające za nic Boże propozycje są „na śliskiej drodze” i są spychane ku zagładzie ( „por. Ps 73,18). Nasze złe podejrzenia względem Boga biorą się zatem stąd, że oceniamy tylko to życie. Zapominamy o wieczności, która jest zdecydowanie ważniejsza. To, czego doświadczamy tutaj jest tylko przedsionkiem prawdziwego Życia. Życia pisanego z dużej litery, ponieważ trwającego wiecznie. 

Nieuczciwość losu – walka o miłość

Patrząc z dystansem na moje osobiste przeżycia dochodzę do wniosku, że gdyby Pan Bóg wyróżnił mnie za moje działania ewangelizacyjne, to nie otrzymałbym nagrody w niebie. Poza tym, gdyby inni dostrzegli moje lepsze notowania u Najwyższego i wynikającą z tego jakąś łatwiznę w życiu, to zaczęliby robić to co ja w sposób instrumentalny. A może nawet wyrafinowany. Stwierdziliby: chcę mieć więcej szczęścia, to trochę popracuję dla Bożych spraw. Istny targ. Chociaż to trudne słowa i niełatwo się do nich przyznać, nieraz miałem takie chwile, kiedy zdeptany i pozbawiony godności chciałem rzucić kapłaństwo. Czułem, że mnie przerasta. Miałem wrażenie, że muszę na swojej klatce piersiowej zatrzymać rozpędzoną ciężarówkę tego świata. 

Czułem się w tym samotnie. Co prawda miałem krąg przyjaciół z którymi łączyły mnie wartości, ale wiedziałem, że jesteśmy w mniejszości. Nie jest to równa walka. Pojawiały się nade mną ciemne chmury, które były trudne do zniesienia. Zarówno na lekcji religii w szkole, kiedy w jednej sali byłem zamknięty z deklarowanymi ateistami, którzy nie chcą słuchać Dobrej Nowiny. Czy też w kancelarii parafialnej kiedy zostałem zmieszany z błotem i wyzwany od głupich klech za to, że nie chciałem wystawić nieodpowiedniej osobie zaświadczenia uprawniającego do bycia chrzestnym, albo nawet w relacjach kapłańskich kiedy zostałem oceniony jako ksiądz „drugiego sortu”, ponieważ nie wszedłem w ramy wyznaczone przez jakiegoś „świątobliwego” kapłana, który przypisuje sobie ostatnie zdanie w kwestii, tego, co jest dobre a co złe. To wszystko mówiło mi o nieuczciwości losu. Męczyłem się z tym do momentu, kiedy zrozumiałem, że Bóg chce czegoś więcej. On pragnie od nas miłości. 

Ją natomiast możemy szczególnie dawać wtedy, gdy walą się mury tego, co zbudowaliśmy ludzkimi siłami. Uświadamiam sobie o tym szczególnie wtedy, kiedy inni wylewają na mnie wiadro pomyj, starają się przedstawić to, co robię jako wyrafinowane, albo oceniają moje serce jako pyszne i zarozumiałe.

Nieuczciwość losu – głębszy sens życia

Zresztą, po co mam opłakiwać tylko swój los. Niejeden z Was, czytelników, sam musiał się z różnymi przeciwnościami zmierzyć. Wiecie jak to jest, gdy wszyscy wokoło „na zimno”, bez miłości, omawiają Wasze gorące serce. To boli. Ale uwierzcie mi, daje możliwość prawdziwego pokochania Boga. Gdy przychodzi kryzys i nie czujemy już wcale radości z tego co robimy, to udzielamy najlepszych odpowiedzi na pytanie: po co to robimy? Pozostaje wtedy tylko Bóg. Ludzka satysfakcja została doszczętnie zmieciona, więc zamiast biadolić i prosić, by powstała jak feniks z popiołów, mamy szansę zajrzeć głębiej do fundamentów naszej motywacji i zamiast upatrywać spełnienia w radości, możemy poprzez trudności powiedzieć autentyczne „kocham” naszemu Bogu. Czyż to nie piękne? Zgodnie z tym, co napisała w swoim Dzienniczku św. s. Faustyna Kowalska: „W cierpieniu poznajemy, kto jest dla nas prawdziwym przyjacielem. Prawdziwą miłość́ mierzy się̨ termometrem cierpień́” (Dz. 342)

Ks. Piotr Śliżewski

Podobał Ci się artykuł? W podziękowaniu możesz postawić kawę. Pomożesz w ten sposób utrzymać portal oraz tworzenie nowych katolickich inicjatyw : https://buycoffee.to/ewangelizacja