Po co adorujemy? Wyjdźmy od tego, podstawowego pytania. Wielu wierzących z innych wyznań chrześcijańskich mogą spojrzeć na katolików klęczących przed Najświętszym Sakramentem z przymrużeniem oka i stwierdzić, że jest to bałwochwalstwo, czyli oddawanie czci boskiej rzeczom. Wiadomo, że takie komentarze wynikają z niezrozumienia wiary w rzeczywistą, realną obecność prawdziwego, działającego Boga w tym kawałku konsekrowanego Chleba.

Niemniej, każdy katolik powinien nie tylko wiedzieć, że tam jest Bóg, ale ponadto zastanowić się jaki jest cel i sens adoracji.

Powróćmy do bałwochwalstwa – czyli oddawania boskiej czci różnym rzeczom, osobom, albo nawet samemu sobie. Adoracja Najświętszego Sakramentu chroni nas przed zginaniem kolan przed jakąkolwiek rzeczą i osobą. Przypomina nam bowiem, Kto jest najważniejszy i Kto jest głównym punktem odniesienia. W naszym życiu duchowym powinna zachodzić zależność – im więcej na horyzoncie pojawia się rzeczy koniecznych do zrobienia, celów nie do odłożenia i emocji, które są całkowicie pochłaniające, tym więcej powinniśmy adorować. Gdy skupiamy wzrok, myśli i serce na Bogu, wszyscy i wszystko czym się zajmujemy przestają być najważniejszymi, a stają się – jak być powinno – co najwyżej rzeczami bardzo ważnymi, które prowadzą do głównego celu – relacji z Bogiem.

Niektórzy wierzący zastanawiają się, czy takie podejście nie jest przesadą? Przecież trzeba żyć, a nie tylko myśleć o Bogu. Rzeczywiscie, trzeba żyć, tylko nie można uciekać od pytania, po co żyjemy?

Czy będziemy naprawdę szczęśliwi, gdy będziemy żyli dla pracy, dzieci, podróży czy majątku? Praca jako zestaw działań kiedyś się skończy i pokaże, że jesteśmy tylko trybikiem w maszynie. Dzieci pójdą w świat i założą swoje rodziny. Podróże chociaż ciekawe i rozwijające, to i tak nie odpowiedzą na pytanie o sens istnienia, a majątek i przeżuwanie dóbr mimo chwilowej przyjemności zmysłów nie zrealizują naszej osobowości i nie dadzą odpowiedzi na tajemnicę człowieka.

Rozważmy to – jesteśmy kimś więcej niż nasze ciało, a nasze istnienie jest dłuższe niż życie doczesne. Dlatego, św. Augustyn z Hippony powiedział słynne słowa: „Jeżeli Bóg w życiu jest na pierwszym miejscu, wszystko znajdzie się na właściwym miejscu”. W chrześcijańskiej wierze nie chodzi o rezygnację z uczestniczenia w świecie. Chodzi raczej o dojrzałe podejście, jak z wszystkiego korzystać i w którą stronę iść, by nadarzające się okazje rozwijały człowieka i czyniły go szczęśliwym. Naprawdę wielu chrześcijan docenia adorację Najświętszego Sakramentu, ponieważ jej cisza i wynikające z niej zatrzymanie dają okazję do zajęcia odpowiedniego miejsca w życiowym biegu i uporządkowanie decyzji, które odmieniają przyszłość. Adoracja to realna pomoc.

Ważne, by odkłamać zawiłe myśli, że cokolwiek lub ktokolwiek jest ważniejszy od Boga.

Gdy tego w odpowiednim momencie nie zatrzymamy to dojdzie do tragedii i dokonania wielu zranień. Czasami nawet w imię dobra… W tym kontekście warto przypomnieć 1 przykazanie dekalogu: „Nie będziesz miał cudzych bogów przede Mną” (zob. Wj 20,3; Pwt 5,7).

A znając na pamięć to przykazanie domyślamy się, co następuje, gdy nie poświęcamy czasu na adorację. Rzeczywistość nie znosi próżni. Kiedy nie ma jasno i konkretnie wybranego celu, to zapełniamy go byle czym…

Jak przedstawił się Bóg w Starym Testamencie? “Jestem, który Jestem” czytamy w Księdze Wyjścia (Wj 3,14). Bóg odpowiadając na pytanie o swoją tożsamość zaakcentował ciągłe istnienie. Dlatego warto nieustannie sobie uświadamiać Jego obecność. Nie po to, by wzbudzać w sobie żal za popełnione grzechy lub nakręcać opresyjną moralność, która na każdym kroku wyrzuca zauważone przeze siebie niedoskonałości. Świadomość obecności Boga, który jest Miłością, ma szansę zbudować w nas dobrze rozumianą pewność siebie opartą o fakt, że jestem kochany, chciany i akceptowany. To są same dobre wiadomości! 

W tym punkcie trzeba rozważyć, jak możemy adorować Pana Boga, by w tej ciągle dostępnej Miłości się zanurzać i cieszyć się z własnego istnienia? Najpiękniejszym, bo najbardziej uroczystym sposobem jest adoracja Najświętszego Sakramentu wystawionego do publicznej adoracji w monstrancji (takie złote słoneczko z konsekrowaną, okrągłą białą Hostią – jakby ktoś nie znał nazwy tego urządzenia). Wtedy możemy wpatrywać się w Najświętszy Sakrament z pewnością wiary, że jest tam Bóg. Nie tylko, że przywołujemy w myślach Jego obecność, to jeszcze widzimy konkretny Chleb, który jest Ciałem Chrystusa.

Niestety nie we wszystkich parafiach jest praktykowana systematyczna adoracja. Wpływają na różne powody – począwszy od braku gorliwości wiernych, a skończywszy po prostu na zaniedbaniach. Na szczęście, oprócz uroczystej adoracji jest również możliwość “pobycia przy Bogu” schowanym w tabernakulum. Słowo tabernaculum tłumaczy się z łaciny jako „namiot” – w nawiązaniu do Namiotu Spotkania opisanego w starotestamentowej Księdze Wyjścia, czyli zbudowanego przez Mojżesza “przenośnego miejsca modlitwy”, gdzie Izrael odczuwał obecność Boga z racji przechowywania Arki Przymierza, podczas wędrówki przez pustynię.

Powracając do głównej myśli…

Chociaż nie widzimy białej Hostii, mamy pewność, że w tym “złotym domu” wykonanym przeważnie z mosiądzu jest bezpiecznie przechowywany Bóg.

Przyszedł On z nieba podczas jednej z ostatnich Mszy, w tym kościele lub kaplicy. Dlatego część proboszczów decyduje się zostawiać w określonych godzinach otwarty kościół, by można było do niego wejść i poadorować. 

Nie na tym koniec możliwych form. Gdy adoracja nie odbywa się w żadnym pobliskim kościele i żaden z nich nie jest aktualnie otwarty, zawsze możemy przeprowadzić “adorację w myślach”. Praktykowała ją na przykład św. Tereska od Dzieciątka Jezus. Miała ona tak wielkie pragnienie przebywania w obecności Boga w trakcie swoich obowiązków, że wracała do chwili ostatniej Mszy świętej i przypominała sobie, że w pobliskiej kaplicy w tabernakulum jest Bóg i ciągle płyną z tego dla niej łaski. Czy my sobie tę rzecz uświadamiamy? W naszych miejscowościach jest tyle kościołów, a tam ciągle jest realny Bóg. Nawet więcej, w każdym z nas ciągle jest obecny Bóg, z którym możemy rozmawiać.

Wielu katolików praktykuje tak zwaną “modlitwę obecności”, która przypomina im, że są pod miłosnym wejrzeniem Boga, który podtrzymuje ich w istnieniu, bo gdyby zdecydował to świat przestałby istnieć. Dlatego nie mówmy, że mamy jakiekolwiek ograniczenia. W trakcie Eucharystii mamy okazję do najintymniejszego spotkania, ponieważ w trakcie Komunii świętej stajemy się żywymi monstrancjami poprzez przyjęcie do własnego organizmu Ciała Pańskiego. Natomiast między Mszami świętymi, za każdym razem i w każdej sekundzie możemy stawać w obecności Bożej oraz mieć świadomość, że w pobliskich kościołach są odprawiane Msze, a w tabernakulach przechowywane jest Ciało Pańskie. Niech ta wiedza nie tylko, że  będzie informacją, ale prowokacją do bardziej Bożego życia.

W temacie adoracji trzeba koniecznie poruszyć jeszcze jeden wątek – stopniowalność oddawania czci.

Tę kwestie widać szczególnie podczas uroczystych celebracji Mszy świętych, gdzie używane jest kadzidło. Zarówno ministranci posługujący w trakcie Mszy świętej,  jak i kapłan, w różny sposób okadzają odmienne “rodzaje” świętości. Płynie z tego ważna nauka. Większą ilością ruchów okadza się Najświętszy Sakrament w trakcie ukazywania Go po Przeistoczeniu, niż np. kapłana odprawiającego w imieniu Chrystusa Mszę świętą. Jeszcze mniej dymu kadzielnego otrzymuje lud wierny, który gromadzi się imię Boże. Takie same rozróżnienia są między czcią oddawaną relikwiom kanonizowanych świętych – rozróżnienia dotyczą tego, skąd one pochodzą i jaki miały kontakt ze świętym. Podobnie ma się sprawa także z szacunkiem okazywanym względem pobożnych obrazów, które wiszą w świątyniach lub na ścianach naszych domów.

Nie można się zbytnio przejmować protestanckimi atakami na świętości, którymi się otaczamy. Wynikają one z niezrozumienia tematu albo z naszego błędnego katolickiego przeżywania tej rzeczywistości. Uporządkujmy tę sprawę, byśmy byli dla świata dobrym świadectwem i nie praktykowali jakiś irracjonalnych i bałwochwalczych praktyk. Obrazy Chrystusa, wizerunki Maryi i innych świętych Patronów nie są bogami. Nie oddajemy im czci i ich nie adorujemy. Okazujemy im szacunek tylko i wyłącznie w tym sensie, że gdy na nie patrzymy, nasze serca, czyli postawa wiary i pobożne emocje ukierunkowują się na Boga.

One wszystkie są tylko przekaźnikami.

Tam samo jak nie wierzymy, że w naszej komórce jest ukryty cały Internet, tylko ona pozwala nam się podłączyć do sieci wirtualnej i korzystać z treści, których jest zdecydowanie więcej niż jest w stanie pomieścić fizyczne urządzenie tego, czy innego modelu telefonu i karty pamięci. Dlatego cieszmy się, że na naszych katolickich ścianach są pobożne obrazy, a w kieszeniach różańce, ale wiedzmy, że obecności Boga i oddania Mu czci nie wykonamy poprzez same otaczanie się świętościami, lecz przez osobisty kontakt z Bogiem, który jest Osobą. Nie wystarczy nawet ucałować krzyż w Wielki Piątek, tylko trzeba pamiętać, że składając pocałunek na rzeźbie, myślę o tym, co się nam nim wydarzyło 2000 lat temu na Golgocie.

Tak samo odwiedzenie sanktuarium nie jest oddaniem chwały Bogu, tylko co najwyżej przyjechaniem do miejsca, gdzie ludzie dużo się modlą i można skorzystać z panującego tam klimatu do prowadzenia własnej modlitwy. Kupując dewocjonalia – czyli rzeczy ilustrujące świętość, nie kupujemy w pakiecie łaski. Do otrzymania łaski potrzeba relacji, a w niej konieczny jest dialog. Słowem, do rozmowy potrzeba wymiany myśli.

Dlatego adoracja jest taka ważna. W trakcie niej poświęcamy własny czas i uwagę sprawom Tego, który zorganizował wszystko kim jesteśmy, co robimy i z czego korzystamy. 

Zwyczaj adoracji – kolejna ważna sprawa.

Może zastanawiać dlaczego katolicy obrządku łacińskiego tak mało adorują Najświętszy Sakrament. Ciekawe jest to, że gdy do danego kraju przyjeżdża papież, to gromadzą się tłumy. Wielu chce uczestniczyć w odprawianej przez Niego Mszy świętej, wysłuchać Jego kazania. A przecież w tabernakulum jest sam Bóg. No to… o co chodzi? Czy różnica w naszym nastawieniu wynika tylko z tego, że papież przyjeżdża rzadko, a na Mszę świętą możemy w Polsce pójść codziennie, nawet w kilku opcjach godzinowych, w odległości do maksymalnie 30 kilometrów? Czy raczej to inne podejście wynika z tajemnicy i braku natychmiastowego efektu? Wolimy rzeczy, których nie trzeba “rozpakowywać”, rozważać i od razu można z nich zmysłowo korzystać. Papież przyjeżdża, gromadzi się dużo ludzi, mają miejsce pięknie zorganizowane wydarzenia, a Msza święta i adoracja są trudnymi, “wewnątrznymi zadaniami”. Nie ma wrażeń, ciągłych emocji i czegoś, co da szybkie uczucie ekscytacji.

Tylko, że trzeba uczciwie sobie powiedzieć, że rzeczy głębsze, subtelniejsze i rozsądniejsze zawsze takie będą.

Do nich trzeba się przekonywać i motywować, bo one same nie będą się nam wrażeniowo i zmysłowo narzucać. One zapełniają życiową pustkę i brak sensu, które można zagłuszyć wszystkim tym, co jest łatwo dostępne i tak naprawdę nie karmiące. W tym kontekście przypominają mi się słowa mojej mamy, która jak byłem dzieckiem, zniechęcała mnie do tego, by jeść słodycze przed obiadem. Mówiła, że nie ma sensu jeść pustych kalorii przed posiłkiem, bo nie będzie mi się chciało potem jeść tego, co rzeczywiście zapewnia mojemu organizmowi pełnowartościowe składniki potrzebne do rozwoju. Odczuwam, że podobnie jest z adoracją. Trzeba w niej odkryć sens i głębię, by stała się w naszych oczach pełnowartościowym posiłkiem duchowym, po który będziemy chcieli sięgać, a nie tylko z tradycyjnego przyzwyczajenia, bo jest adoracja Jezusa w Grobie Pańskim lub wspólnotowa adoracja w Wigilię Zesłania Ducha Świętego. 

Dlatego po analizie wartości adoracji jako takiej, zastanówmy się, jak ją zorganizować czasowo w przestrzeni naszego zabieganego życia. Gdzie pokierować nasze myśli, by była ona jak najbardziej owocna?

Adorowanie jest trudne, bo wymaga spotkania dwóch, zdawałoby się, bardzo odległych od siebie światów – świata aktywności i kontemplacji.

Trafnie ukazuje to Ewangelia opowiadająca o spotkaniu w Betanii:

W Ewangelii według św. Łukasza czytamy :

“[…] Marta, przyjęła Go w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa. Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba [mało albo] tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona»” (Łk, 10, 38-42).

Kapucyn, O. Raniero Cantalamessa nazwał adorację “skrzyżowaniem się dwóch spojrzeń: Chrystusowego i naszego”. To bardzo ciekawe ujęcie. Z jednej strony my patrzymy na Boga z naszym nastawieniem, naszymi poglądami, naszymi blokadami i niezrozumieniem wielu spraw, a z drugiej dajemy czas, by pobyć pod szczególnym wzrokiem Boga. Chociaż nie odczujemy tego, co konkretnie Bóg o nas myśli- bo do tego potrzeba by było prywatnego objawienia, Jego wzrok i uświadomienie sobie Jego obecności i opieki jest bardzo uzdrawiające i uspokajające. Jakże miło jest mieć pewność, że w Jego oczach jesteśmy kimś ważnym. Dlatego rozpoczynając adorację możemy ją przeprowadzić z chęci odpowiedzi miłością na ten Boży wzrok czułości, docenienia oraz dania nam kolejnej szansy.

W ten sposób odczytuje scenę ewangeliczną z Ewangelii wg. św. Jana:

“[…] uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?» 6 Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień».

I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: «Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?» A ona odrzekła: «Nikt, Panie!» Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz!»” (J 8, 3-11).

Jezus spojrzał z akceptacją na trudną historię kobiety.

Jego miłosierne spojrzenie wytworzyło doświadczenie, do którego będzie powracać całe życie i właśnie ono będzie ją przekonywało, by rzeczywiście starać się o to, by więcej nie grzeszyć. Reprymenda, twardość, zasadnicze schematy nie wpłynęłyby tak na jej serce… Dlatego adoracja jest nam potrzebna, by rozważać miłosierne i dobrze nastawione do nas serce Boga. Taki obraz Stwórcy zachęca do odpowiedzi miłości zamiast przesadnego naciągania i przesuwania granic, by było wygodniej i bez zobowiązań. Zresztą, dla tych, którzy nie chcą zaangażować się w relację z Bogiem prawo i tak zachęca bardziej do ukrywania się niż do uczciwej współpracy.

Idąc jeszcze dalej w temacie adoracji – to, co się dzieje na modlitwie adoracyjnej nie jest pracą człowieka. Dlatego niektórzy uciekają od niej, ponieważ chcą mieć wszystko pod kontrolą. To, co odbywa się dzięki adoracji plastycznie oddaje fragment Ewangelii o ziarnie. “«Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarnko w kłosie” (Mk 4, 26-28).

Za każdym razem, kiedy klękamy do adoracji zasiewamy ziarno ufności względem Boga.

Czas spędzany na miłosnym dialogu, czasami nawet bez użycia słów, sprawia, że Królestwo Boże staje się dla nas coraz bardziej zrozumiałe. Pojawia się coraz więcej pragnień oraz okazji do wymownej ciszy, gdzie wreszcie słyszymy rzeczy, przed którymi staraliśmy się uciec i je jakoś zagłuszyć.

Żebyśmy nie myśleli, że owoce adoracji są tylko mistycznie i nie da rady ich jakkolwiek zmierzyć, przywołajmy historię ruchu nieustannej adoracji ludzi świeckich. Jego historia rozpoczęła się w 1981 roku w USA. Inicjatywę takiej modlitwy zainicjował ks. Traynor z Los Angeles. Z wielkim smutkiem przypatrywał się on wzroście narkomani, patologii rodzinnej, a w konsekwencji również przestępczości. Zaplanował na początku jedną godzinę adoracji w tygodniu. Sam klękał do tej modlitwy, jak i zachęcał do tego swoich parafian. Już po niedługim czasie zaangażowało się tak wiele osób, że modlitwa była nieustanna. Jakie były tego efekty? Już po kilku latach doszło do gwałtownego spadku przestępczości.

Jak idzie się domyślić, zarówno ościenne parafie jak okoliczne tereny zaczęły to obserwować i rozpoczynać systematyczną adorację w swoich parafiach. W 1986 roku papież Jan Paweł II zachęcił do propagowania tej inicjatywy modlitewnej. No bo jeśli coś przynosi efekty, to dlaczego mielibyśmy z tego rezygnować? A czy w naszej parafii można tego typu systematyczną modlitwę przeprowadzić? Kalkulacja jest bardzo prosta. Nawet w najdłuższym miesiącu mającym 31 dni, potrzeba 744 osoby, które raz w miesiącu adorowałyby 1 godzinę Najświętszy Sakrament. Czy jest to nie do zrobienia?

Aby stworzyć swego typu “poradnik promocyjny”, podsumujmy główne punkty wartości adoracji Najświętszego Sakramentu:

1. Organizuje nam spotkanie z samym Bogiem.

Bóg jest w konsekrowanej Hostii realny i prawdziwy. To nie żaden symbol, przenośnia i używanie obrazowego języka. Tak jak obraz Najświętszego Serca Jezusa wizualizuje nam postać Chrystusa, tak w trakcie Mszy świętej przychodzi na Ziemię Bóg. Potem w monstrancji jak i w tabernakulum spotykamy się z Jego Osobą.

W Ewangelii według św. Łukasza czytamy: “«To jest Ciało moje, które za was będzie wydane: to czyńcie na moją pamiątkę!» . Tak samo i kielich po wieczerzy, mówiąc: «Ten kielich to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana” (Łk 22,19-20).

2. Uczy nas jak przeżywać samotność.

Czy tego chcemy, czy nie, człowiek zawsze jest w pewnym sensie samotny. Nawet wtedy, gdy otaczają go tłumy ludzi, rozmawia z wieloma ludźmi i wykonuje różnorodne, wspólne działania, to i tak we wnętrzu jest sam. Bo przez Jego umysł przechodzą myśli, wyobrażenia i nikt tego nie słyszy. Nie damy rady wszystkiego opowiedzieć na zewnątrz. Benedykt XVI mawiał, że kto wierzy w Boga nigdy nie jest sam. Zatrzymanie adoracyjne uczy nas więc tego, co odbywa się zawsze. Naszą samotność możemy i powinniśmy przeżywać z Bogiem, który jest bliżej nas, niż my sami dla siebie. Wielka to tajemnica mieć Boga wewnątrz siebie!

3. Poprzez adorację pokazujemy Bogu, że chcemy poświęcić Mu nasz czas.

A jak to mówi powiedzenie- czas to pieniądz. Skoro chcemy zatrzymać się w codziennym biegu i zauważyć w nim Boga i szepnąć Mu parę słów i dać Mu naszą uwagę, to znaczy, że po prostu jest dla nas Kimś ważnym. Stwierdzenie, że nie mamy dzisiaj czasu jest kłamstwem. Czas jest, tylko od nas zależy na co go przeznaczymy. A osoby, które chcą dać swój czas Bogu są wdzięczne, a wdzięczne serce jest o wiele bardziej chłonne na kolejne łaski i szybciej się rozwija.

4. Uzdrawianie pamięci.

Odkładane cierpienia, trudne wspomnienia i kryzysy stają się jak dynamit z odpalonym lontem- doprowadzają do wybuchu. Czy nie lepiej o nich opowiedzieć Jezusowi? Adoracja to przecież nie tylko wychwalanie Boga w zapomnieniu o sobie i w oderwaniu od naszego życia. Adoracja jest przede wszystkim opowiedzeniem o swojej niedawnej historii i w tym wychwalanie Boga i powierzenie Mu swojego życia. Wtedy wiara staje się czymś wyzwalającym, praktycznym i powiązanym z realiami, a nie tylko pobożnym życzeniem i zbiorem idealizmów.

5. Uspokojenie emocji, zatrzymanie przed toksycznym pośpiechem.

O ile więcej dojrzałych i rozsądniejszych decyzji zostałoby podjętych, gdyby nie śpieszono się i nie poddawano presji biegnącego świata. Adoracja pomaga zatrzymać się i zastanowić. Doświadczeniem wielu osób jest “konsultacja z Bogiem” na adoracji. Okazuje się, że cisza jest bardzo dobrym środowiskiem zobiektywizowania. To ciekawe, że wiele dobrych myśli i intuicji jest na dnie nasze serca. Warto przy obecności Boga sięgnąć po to, co przeprowadzi nas przez przeróżne życiowe burze. Adoracja uczy więc odpuszczania i mówienia słynnych już słów modlitwy zawierzenia ojca Dolindo: “Jezu, Ty się tym zajmij!”.

Czy są jakieś modlitwy, śpiewy czy akty strzeliste, które są owocne podczas adoracji?

Dobrą treścią na wprowadzenie i stworzenie “klimatu” adoracji jest średniowieczny hymn eucharystyczny “Adoro te devote” . Na język polski tłumaczy się jego tytuł jako “Zbliżam się w pokorze”:

Zbliżam się w pokorze i niskości swej,

Wielbię Twój majestat, skryty w Hostii tej,

Tobie dziś w ofierze serce daję swe,

O, utwierdzaj w wierze, Jezu, dzieci Twe.

Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak,

Kto się im poddaje, temu wiary brak,

Ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę,

Że w postaci chleba utaiłeś się.

Bóstwo swe na krzyżu skryłeś wobec nas,

Tu ukryte z Bóstwem człowieczeństwo wraz,

Lecz w Oboje wierząc, wiem, że dojdę tam,

Gdzieś przygarnął łotra, do Twych niebios bram.

Jak niewierny Tomasz twych nie szukam ran,

Lecz wyznaję z wiarą, żeś mój Bóg i Pan,

Pomóż wierze mojej, Jezu, łaską swą,

Ożyw mą nadzieję, rozpal miłość mą.

Ty, coś upamiętnił śmierci Bożej czas,

Chlebie żywy, życiem swym darzący nas,

Spraw, bym dla swej duszy życie z Ciebie brał,

Bym nad wszelką słodycz Ciebie poznać chciał.

Ty, co jak Pelikan Krwią swą karmisz lud,

Przywróć mi niewinność, oddal grzechów brud,

Oczyść mnie Krwią swoją, która wszystkich nas

Jedną kroplą może obmyć z win i zmaz.

Pod zasłoną teraz, Jezu, widzę Cię,

Niech pragnienie serca kiedyś spełni się,

Bym oblicze Twoje tam oglądać mógł,

Gdzie wybranym miejsce przygotował Bóg.

Ponadto oprócz dialogu w ciszy, który powinien być prawie całą adoracją, polecam również refleksyjne modlitwy napisane przez świętych.

Na przykład tę, z 4 punktu Dzienniczka św. Faustyny Kowalskiej:

O Jezu mój, z ufności ku Tobie

Wiję wieńcy tysiące i wiem,

Że rozkwitną wszystkie,

I wiem, że rozkwitną wszystkie,

kiedy je oświeci Boskie Słońce.

O wielki, Boski Sakramencie,

Który kryjesz mego Boga,

Jezu, bądź ze mną w każdym momencie,

a serca mego nie obejmie trwoga.

Opracował: ks. Piotr Śliżewski