Jak ewangelizować? – „Kurs samarytański”
Coraz częściej można usłyszeć pytanie: „Jak ewangelizować, skoro ludzie nie chcą słuchać o Jezusie?”. Jedni są już znudzeni nieustannie powtarzanym hasłem: „Bóg ma piękny pomysł na twoje życie”, zaś inni są zrażeni postępowaniem katolików (czy to święckich, czy księży). Mówiąc krótko, wygodniej ewangelizować w Afryce „od zera” niż odkopywać Ewangelię spod negatywnych skojarzeń „ochrzczonego człowieka”. Jak więc „nawiązać” na nowo dobre i życiodajne połączenie między Słowem Bożym a codzienną postawą? Tak, by ludzie „niby-wierzący” przestali Pismo święte traktować jako „zbiór aforyzmów”, tylko jako zasadę swojego postępowania.
Odpowiedź znajdziemy w samej Biblii. Najlepsze rozwiązania zawsze są „pod nosem” (trzeba je tylko chcieć znaleźć). W czwartym rozdziale Ewangelii według św. Jana, możemy przeczytać mistrzowski przykład rozmowy ewangelizacyjnej przeprowadzonej przez Jezusa z Samarytanką. Chrystus nie rozpoczyna tamtego dialogu, od akademickiego wykładu na temat dogmatów. Na początku, po prostu siedzi przy studni (czyli miejscu często odwiedzanym przez ludzi). Co prawda, to „wyczekiwanie” było o niestandardowej porze (w południe, kiedy ludzie byli „pochowani w domach” przed słońcem). Racjonalnie rzecz biorąc, powinien w tym miejscu nikogo nie spotkać. Po co bowiem niepotrzebnie narażać siebie na udar słoneczny?
Okazało się jednak, (o dziwo) że nawet o tak „tropikalnej porze” można spotkać osobę, która przyszła po wodę. Już samo to bardzo wiele o niej mówiło. Ta jedna kobieta, pokazała, że nie chce iść „za tłumem”. Chociaż słowa komentarza „same cisnęły się na usta”, Jezus powstrzymał się od oceniania i zaczął rozmowę od innej strony. Zresztą, samo to, że ją rozpoczął było bardzo wyjątkowe. Według żydowskich zwyczajów, kobieta nie powinna sama rozmawiać z obcym mężczyzną. Trzeba o tym pamiętać. Gdy nie weźmiemy tego pod uwagę, nie zrozumiemy „napięcia”, jakie towarzyszyło tej rozmowie. W tej scenie biblijnej, różnica kulturalna między Europą, a tamtymi terenami jest kluczowa. Bez wiedzy o tych „społecznych zasadach” prośba Jezusa może wyglądać na zwykłe „zagadanie” o łyk wody. Fakt, że było inaczej, potwierdza zdziwienie kobiety. Owe zaskoczenie było dodatkowo „wzmocnione” tym, że proszącym był Żyd, a proszoną Samarytanka, która powinna „programowo” nienawidzić Żydów. Nie mogło się to inaczej skończyć, jak „ciętą ripostą” Samarytanki. „Ukryty Zbawiciel” ( w końcu kobieta nie wiedziała z Kim rozmawia) nie daje jednak za wygraną. Patrząc z pespektywy Samarytanki, jeszcze pogarsza sytuację. Chwali się bowiem (jak typowy facet), że nie jest byle kim, oraz, że może jej dać „wody żywej”. Samarytanka, która zapewne słowa Jezusa odebrała jako typowe „męskie przechwałki”, przypomina Jezusowi, że ma „ograniczenia sprzętowe”, ponieważ nie ma czerpaka. Odebrała określenie „woda żywa” dosłownie, czyli jako wodę źródlaną. Jezus na szczęście nie oburza się prostym spojrzeniem kobiety, lecz „małymi krokami” prowadzi ją do sedna sprawy. Mówi, że nie o taką wodę mu chodziło, lecz o „szczególnie wygodną jej odmianę”. Oprócz tego, że daje ona życie wieczne, to nie trzeba po nią wiele razy chodzić. Informacja o takim „typie wody” zainteresowała Samarytankę. Od razu wyraziła chęć spożycia. Właśnie w tym miejscu Jezus „zdobył pierwszy bastion w ewangelizacyjnej potyczce”. Pomimo tego, że rozmowa rozpoczęła się od Jego prośby, teraz osobą proszącą jest kobieta. Także w naszych działaniach, celem nie jest samo „wkładanie do głów” trudnej teologii, lecz wytłumaczenie, że inni po prostu potrzebują Jezusa. Będzie to przebiegało różnymi drogami, ale owocem powinno być przekonanie, ze Bóg ma „coś extra” dla każdego człowieka. Obojętnie w jakiej jest kondycji psychicznej, czy sytuacji życiowej.
Powracając do rozmowy z Samarytanką, Jezus po wyrażeniu przez tę kobietę chęci skosztowania „wody żywej”, zaczyna jej pokazywać, co jest w jej sytuacji tym „upragnionym trunkiem”. Prosząc ją o zawołanie swojego męża, rozpoczyna wątek, który daje możliwość „wykazania się” znajomością jej życia. Opowiada o rzeczy najboleśniejszej (o tym, że aktualny jej mężczyzna jest konkubentem). Właśnie z tego powodu spotkali się o tej nietypowej godzinie przy studni. Kobieta była zapewne „na językach” całej miejscowości, więc nie chciała razem z innymi kobietami iść rano do studni.
Zobaczmy „coś urzekającego” w rozmowie Jezusa z Samarytanką. Chociaż Chrystus od samego początku wiedział o skomplikowanej sytuacji kobiety, poruszył ją dopiero wtedy, gdy wyraziła ona chęć do „duchowej współpracy”. To delikatne wyjawienie zranienia, stało się punktem wyjścia do rozmowy o mesjańskiej misji Jezusa. Teraz, gdy kobieta obdarzyła Go zaufaniem, była dopiero w stanie uwierzyć w zaproponowane jej Objawienie (treści niepojmowalne rozumem). Efektem tej rozmowy było zostawienie przez kobietę dzbana i pójście do miasta, by mówić innym o Chrystusie. Jest to bardzo znaczące. Samarytanka tyle trudu włożyła, by pójść po wodę, a jednak zostawiła to, po co pierwotnie przyszła. Za ważniejsze uznała głoszenie swoim krajanom Chrystusa.
W tym janowym fragmencie Ewangelii odnajdujemy bardzo ważne wskazówki dla naszego głoszenia Radosnej Nowiny. Nie można rozpoczynać rozmowy od „wciskania”, że Bóg się kimś interesuje. Na razie jest to dla niego „nieuchwytne”. Wszelkie działania ewangelizacyjne trzeba rozpoczynać od modlitwy do Ducha Świętego. Gdy rzeczywiście będzie nam zależało na czyimś zbawieniu, Bóg pokarze nam „zranione miejsca”, które potrzebują Słowa Bożego. Zgodnie z tym, co mówił swego czasu bp Antoni Długosz, że nie można mówić głodnemu o Bogu, nim nie da mu się kromki chleba.
Jeśli natrafimy na osobę, która twierdzi, że niczego nie potrzebuje, nie jesteśmy w stanie jej aktualnie mówić o Bogu. Osoby pozornie samowystarczalne (bo takie naprawdę nie istnieją) budują życie na ułudzie, że własnymi siłami rozwiążą swoje problemy. Takie osoby traktują Boga jako „niepotrzebny balast”. Dopóki nie odczują swojej bezsilności, rozmowa z nimi będzie „walką z wiatrakami”. Dopiero wtedy, kiedy zrozumieją, że bez Boga nie da rady „powiązać końca z końcem”, zacznie się ich droga przemiany. Do nas należy modlitwa, by czym prędzej zrozumieli, że życie, aby było sensowne, potrzebuje obecności w nim Boga. On pozwala, by utrudzeni i obciążeni przychodzili do Niego po potrzebne im pokrzepienie… (por. Mt 11, 28).
x. P.Ś.