Jezus jest Chlebem

 

Jezus powiedział do ludu: «Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. Powiedziałem wam jednak: Widzieliście Mnie, a przecież nie wierzycie. Wszystko, co Mi daje Ojciec, do Mnie przyjdzie, a tego, który do Mnie przychodzi, precz nie odrzucę, ponieważ z nieba zstąpiłem nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał. Jest wolą Tego, który Mię posłał, abym ze wszystkiego, co Mi dał, niczego nie stracił, ale żebym to wskrzesił w dniu ostatecznym. To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne. A ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym».

Fragment Ewangelii: J 6,35-40

 

Jezus jest mistrzem trafnych określeń. Zamiast opisywać swoje bóstwo wieloma trudnymi, ciężkimi do pojęcia terminami, nazywa siebie po prostu „chlebem życia”.

Wie, że to precyzyjnie określa Jego cechy. Chleb jest bowiem podstawowym pokarmem.  W domach palestyńskich chleb pieczono każdego dnia. Nazywanie, więc siebie „chlebem życia”, jasno pokazuje, że Jezus nie chce być Kimś, z Kim przebywa się od „wielkiego dzwonu”, tylko chce mieć z człowiekiem kontakt codziennie. Nie można się zatem usprawiedliwiać, że spełniamy katolicki, „niedzielny obowiązek” uczestnictwa we Mszy świętej. To za mało. Z punktu widzenia Prawa, może to i wystarczające, ale my chcemy być ludźmi prowadzącymi życie duchowe, a nie tylko chrześcijanami z „nienadszarpniętą opinią kościelną”.

Zresztą, symbolika chleba, prowadzi nas jeszcze głębiej. Pomimo tego, że chleb je się tylko kilka razy w ciągu dnia, uzyskane dzięki niemu kalorie wystarczają na cały dzień. A czy my mamy świadomość tego, że spożyte Ciało Chrystusa nie przyjmujemy, by się tylko na chwilę posilić, lecz po to, by mieć „duchową siłę” na cały dzień?

 

Gdy to wiemy, od razu pojawia się smutek i zastanowienie, co zrobić, jeśli chcemy codziennie uczestniczyć w Eucharystii, ale z powodu obowiązków, lub innych losowych sytuacji, nie możemy tego uczynić. Wtedy, bardzo ważnym jest, by mimo nieobecności w świątyni, ciągle żywić w sobie pragnienie uczestnictwa we Mszy świętej. Bóg na to pragnienie może odpowiedzieć na różne sposoby.

Taką postawę można porównać do obecności Izraelitów na pustyni. Bardzo chcieli oni dojść do ziemi obiecanej, ale nie było im to dane od razu. Wtedy, jako swego typu „nagrodę pocieszenia”, otrzymywali „chleb z nieba”, czyli mannę. Bóg podobnie czyni z tymi, którzy szukają okazji do spotkania z Nim, ale z powodu rzeczywistych przeszkód, nie mogą przyjąć Go w Sakramencie Ołtarza. Wtedy zsyła im inne „niebieskie zastępniki”, by ciągle czuli w swoim życiu Jego opatrzność.

 

Ważną cechą chleba jest także to, że można go dzielić. Tę właściwość szczególnie zauważyli pierwsi chrześcijanie, którzy Mszę świętą nazywali „łamaniem chleba”. Warto brać z nich przykład. Dobrze by było, gdyby nasze oczy wpatrzone w ręce kapłana, który łamie Hostię, coraz chętniej „dzieliły” różne ważne rzeczy, by wspierać nimi inne osoby. Prawdę mówiąc, jest to najpiękniejszy owoc każdej Najświętszej Ofiary. W momencie, gdy uczymy się częstej praktyki „eucharystycznego gestu”, doświadczamy w naszym życiu cudu rozmnożenia. Pomimo tego, że wiele rzeczy rozdajemy, okazuje się, że nigdy nam niczego nie brakuje, a nawet zostają ułomki, które przerastają ilością to, co oddaliśmy innym.

Nie zaryzykujemy jednak własnego mienia dopóki głęboko nie uwierzymy, że Chrystus jest „chlebem życia”. Dopiero zaufanie w to, że w Jego rękach jest władza utrzymania życia doczesnego jak i ofiarowania życia wiecznego, usuwa lęk i zachęca do wielkoduszności. Wsłuchajmy się więc w to słowo i co jakiś czas je sobie powtarzajmy. Niech wypełni ono nasze wnętrze i stanie się dla nas pokarmem nadziei. To naprawdę dobra droga. Zamiast lękowo upychać kieszenie w doczesności, otwórzmy serca na Słowo Boże i chciejmy na Nim budować nasze życie.

 

Ks. Piotr Śliżewski