Bardzo ryzykowne stwierdzenie. Nie zdziwiłbym się, gdyby osoba przykuta do łóżka po usłyszeniu takiej maksymy, chciałaby rzucić czymś w osobę, która te słowa powiedziała. Wiadomo, że cierpienie nie jest niczym przyjemnym. Czy z tego powodu mamy zrezygnować z jakiejkolwiek refleksji nad cierpieniem, odwrócić głowę od bólu, którego tak wiele w naszych rodzinach? Albo, czy trudność cierpienia ma nam zamykać usta, bo nie wypada widzieć w nim cokolwiek pozytywnego, dlatego, że razi to kogoś, kto cierpi? Chociaż znaleźliby się tacy, którzy mieliby za złe te dywagacje, trzeba o nie zawalczyć. Bez nich stajemy w miejscu. Nie rozwijamy się. Sprawiamy, że temat jest przemilczany, zamiast podjęty z korzyścią dla innych. A niepodjęte tematy nie dyktują nam nowych rozwiązań, więc – generują stratę. Z tego powodu nie wycofuję się i idę w głąb tego trudnego tematu.

Cierpienie – bez teorii

Rozmowa o cierpieniu to nie wyłącznie „bezpieczna teoria”, która jest uprawiana przez osoby zdrowe, które tylko na filmach, albo w krótkich odwiedzinach z obolałymi, widzą „ból w praktyce”. Dialog o sensie cierpienia to okazja do tego, by dostrzec w nim wartość. A nawet więcej. Cierpienie, daje nam okazję bycia jeszcze bardziej szczęśliwymi z tego, kim jesteśmy. Dlaczego? Pewnie dlatego, że pozwala nam doświadczyć, co to tak naprawdę znaczy być człowiekiem. Jan Paweł II w Liście apostolskim „Salvifici Dolores” – o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia, zauważa, że mimo tego, że „całe stworzenie aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia” ( Rz 8, 22), cierpienie jest czynnością charakteryzującą człowieka.

Pomimo tego, że zwierzęta cierpią na różne możliwe sposoby, prawdziwy sens tego słowa widać dopiero w ludzkim sposobie jego przeżywania. Zachwyca mnie szczególnie ten urywek rozważania papieża Polaka: „[Cierpienie] jest tak głębokie, jak człowiek – właśnie przez to, że na swój sposób odsłania głębię właściwą człowiekowi i na swój sposób ją przerasta. Cierpienie zdaje się przynależeć do transcendencji człowieka: jest jednym z tych punktów, w których człowiek zostaje niejako „skazany” na to, ażeby przerastał samego siebie” (SD, 2). 

Cierpienie prowokuje

Innymi słowy mówiąc, cierpienie zmusza nas do tego, byśmy wyjrzeli poza czubek naszego nosa. Nie chodzi mi tutaj o wyjście z postawy egoizmu, tylko o to, że cierpienie sprawia, że zaczynamy inaczej na siebie patrzeć. Dostrzegamy więcej, ponieważ dotychczasowy poziom się wyczerpał. Okazał się zbyt banalny na sytuację dotkniętą cierpieniem. Potrzebujemy czegoś więcej, czegoś, co pozwoli nam zrozumieć. W takim kontekście zaczynamy doceniać słowa Fiodora Dostojewskiego: „Bez cierpienia nie zrozumie się szczęścia”. Trudności są pogłębiarką naszego serca. Pojawiają się w nim struny, do tej pory nieodkryte, które pozwalają odegrać nieznane dotąd melodie, ponieważ wymagające większej ilości tonów.

Cierpienie jest przeciwwagą szczęścia

Wracając jeszcze na chwilę do myśli Dostojewskiego, można doszukać się w niej jeszcze jednego odcienia. Otóż cierpienie jest przeciwwagą szczęścia. Gdyby nie było przeciwności i trudów, a zamiast tego ciągle byłoby tak samo dobrze, to nie potrafilibyśmy odczuć, że coś się zmieniło. Po prostu zawsze byłoby tak samo. Ból jednak nigdy nie bywa taki sam. Są momenty, kiedy mniej doskwiera i wtedy pojawia się szczęście. Zauważył to Sokrates, który powiedział, że „dla cierpiących najmniejsza radość jest szczęściem”.

Czy cierpienie może być błogosławieństwem?

O cierpieniu jako powodzie do szczęścia mówi nam również Ewangelia. W 6. rozdziale Ewangelii wg. św. Łukasza czytamy o bardzo dziwnych z perspektywy ludzkiej błogosławieństwach. Według Jezusa za „szczęście” powinniśmy poczytać ubóstwo, głód, płacz i nienawiść ludzi. Aż ciarki przechodzą po plecach. To, o co tak bardzo zabiegamy zostało przez Zbawiciela określone jako klucze do radości. Jak to rozumieć? Powyższy fragment Ewangelii jest bardzo trudny do zaakceptowania. Kiedyś przyszło mi go komentować w środę, czyli w dzień w którym w mojej parafii jest odprawiana przed Mszą świętą Nowenna do Matki Bożej Nieustannej Pomocy. W parafii ukształtował się taki zwyczaj, że zanim ksiądz zacznie sprawować Najświętszą Ofiarę, klęka przed znajdującym się na prawo od ołtarza obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy i prowadzi wszystkie modlitwy związane z tą pobożnością.

Po wielu podziękowaniach „za uzdrowionych z choroby” , „za pocieszonych w strapieniu”, „za ocalonych z rozpaczy” czy wezwaniach błagalnych do Maryi „za chorych, abyś ich uzdrowiła” , „za strapionych, abyś ich pocieszyła” oraz „za płaczących, abyś im łzy otarła” bardzo ciężko mówić do wiernych, że Bóg tak naprawdę chce dla nich cierpienia. Skoro jeszcze kilka minut przed kazaniem stałem na czele gromkiego chóru ludzi, który na odczytywane przeze mnie wezwania odpowiadał pełnym głosem refren: „Błagamy Cię, Matko Nieustającej Pomocy!”, jak teraz mówić o tym, że problemy są sposobem na osiągnięcie szczęścia? 

Cierpienie – jak je połączyć z dobrocią Boga?

Aby uniknąć intelektualnej schizofrenii wezwałem Ducha Świętego, by dał mi odpowiedź i pomysł na połączenie tych niepasujących do siebie kompletnie rzeczywistości. Nie powiem przecież wiernym, że do tej pory żartowałem i nie ma co modlić się o Bożą pomoc. Nie odeślę także na „duchową emeryturę” wszystkich świętych katolickich. Tym bardziej, że na prawo od ambony znajduje się wielki obraz św. Ojca Pio, chętnie odwiedzany przez ludzi i potwierdzany pobożnościowym zapaleniem świeczki, a po lewej z kolei obraz św. Rity, patronki spraw beznadziejnych, do której nie przychodzi się z katarem, tylko ze sprawami najcięższej wagi. Natchnienie napełniło mnie przekonaniem, że Pismo święte nie jest „płaskie”.

Mówi ono o doświadczeniu wielu ludzi i pozwala się inaczej czytać w zależności od poziomu wrażliwości i historii danego człowieka. Nie chcę oczywiście mówić, że Pismo święte jest subiektywne. Mówi o rzeczach konkretnych, ale jest zaadresowane do różnych ludzi. Niektóre zaproszenia są skierowane do jednych, a inne do drugich. Przy takim założeniu możemy zarówno modlić się o pozytywne rozstrzygnięcie ważnej dla nas sprawy, jak i uczyć się zgody na cierpienie i pojawiające się trudności. Każdy otrzymuje inne słowo powołania, więc to naturalne, że każdy otrzymuje od Boga inne dary.

Cierpienie czasami zaprasza na wyższy poziom

Nie jestem bowiem w stanie przekonać osoby w dobrobycie, że pieniądz jest zły i że warto by było posłuchać słów Jezusa: „ Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, albowiem do was należy królestwo Boże” (Łk 6,20). Tak samo nie będę skłaniać osoby zamożnej, że błogosławionym są osoby głodujące, bo kiedyś będą nasycone ( Łk 6,21). Głupotą by było również zachęcać do tego, byśmy byli nienawidzeni przez ludzi. W byciu popularnym i dobrze postrzeganym nie ma niczego złego. Ta Ewangelia niesie bowiem treść dla tych, którzy już weszli w wymienione ograniczenia i cierpienia.

Do tych osób płynie wieść o tym, że nie jest aż tak źle, jak się wydawało. Według Ewangelii ich położenie można odczytać jako wartość dla Królestwa Bożego. Chociaż mogą zawalczyć o zmianę swojej sytuacji, to jednak niech wiedzą, że doświadczane przez nich braki przyciągają Boży w wzrok i Jego błogosławieństwo. Czy nie jest to Dobra Nowina? Jeśli więc widzisz, że Twoje modlitwy nie przynoszą skutku, to nie mów, że Bóg o Tobie zapomniał. On zaprasza Ciebie na wyższy poziom – byś w tych trudnościach odkrywał Jego samego. 

Cierpienie weryfikuje miłość

Gustave Flaubert powiedział kiedyś bardzo ryzykowne stwierdzenie: „Kocha się tylko to, od czego się cierpi”. Chociaż brzmi to obłędnie, zawiera w sobie pewną prawdę. Gotowość do znoszenia przeciwności i odrzucenie możliwości dezercji są potwierdzeniem tego, żeupatrujemy w czymś jakiś ważny cel. Dla chrześcijanina jest nim niebo, które nie polega na skakaniu po niebieskich chmurkach, tylko na więzi z Bogiem, dla którego byliśmy gotowi znosić wielkie trudy.

Ks. Piotr Śliżewski

Podobał Ci się artykuł? W podziękowaniu możesz postawić kawę. Pomożesz w ten sposób utrzymać portal oraz tworzenie nowych katolickich inicjatyw : https://buycoffee.to/ewangelizacja