Cierpienie jest tajemnicą. Bierze się to głównie stąd, że bardzo ciężko je nazwać. Chociaż z medycznej strony możemy powiedzieć coraz więcej o różnych chorobach i defektach ludzkiego organizmu, a psychologia tłumaczy nam mechanizmy funkcjonowania psychiki oraz źródło odejść od psychicznej normy, to jednak cierpienie konkretnego człowieka jest nieprzekazywalne. Wchodzi ono w tkankę naszego myślenia, odczuwania, postrzegania świata.
Człowiek cierpiący to nie tylko organizm osłabiony jakimiś schorzeniami, ale ktoś, kto mierzy się z własną osobą. W Pieśni Ezechiasza odczytamy dużo ciekawych obrazów, które pokazują, że cierpienie nie dotyczy tylko cielesności, ale sięga zdecydowanie głębiej. Autor natchniony mówiąc o swoim bólu używa porównania z życia nomadycznego „Mieszkanie me rozbiorą i przeniosą ode mnie jak namiot pasterzy” ( Iz 38,12) albo: „Zwijam jak tkacz moje życie. On mnie odcina od nici” ( Iż 38,12). Dzięki tym słowom dostrzegamy, że kiedy przeżywamy strapienia fizyczne, coś zmienia się w całym naszym życiu, a nie tylko w zewnętrznej powłoce.
Cierpienie jest unikalne
Cierpienie narzuca bardzo mocny pryzmat na wszystko co robimy i jak odczuwamy dotąd zdawałoby się na wskroś wyuczone i poznane działania. Obojętnie jak bardzo zbliżoną sytuację byśmy mieli, każdy cierpi sam i musi zmierzyć się z osobistą trudnością. Nie da rady spotkać dwóch takich samych przypadków. Cierpienie ukazuje transcendencję. Człowiek nie jest tylko sumą swoich mięśni i zachowań, które wyniósł z rodzinnego domu. Kłopotliwość mówienia o cierpieniu oprócz jego zindywidualizowania, bierze się również stąd, że cierpienie jest językiem Boga. Cierpienie otwiera nas na to, co przekracza mechaniczne funkcjonowanie organizmu. Ból zaczyna rozpychać duszę i robić w niej miejsce na „wewnętrzne poruszenia”.
Ból stawia nas przed pytaniami, które dotąd wydawały się nieważne. Tyle innych rzeczy zdawało się być pierwszorzędnymi, że tematy głębsze schodziły na dalszy plan. Dopiero złamanie standardowego stylu życia ( trzeba byłoby raczej napisać – pędu) sprawiło, że dostrzegamy coś, co nie jest kolejnym e-mailem do wysłania, zadaniem do wykonania czy rozmową, którą trzeba odbyć. Cierpienie zagląda do serca. Pozwala odczuć, co to znaczy żyć naprawdę. Z tego powodu możemy z przekonaniem powtórzyć za Anną Kamieńską: „Bóg mówi do nas językiem cierpienia. Kiedy innej mowy nie rozumiemy, nie chcemy rozumieć”.
Cierpienie narzędziem
Powyższe słowa nie są radosną wieścią. Nadinterpretując je możemy odczytać Boże działanie jako tyranię, która jak nie prośbą, to groźbą stara się na nas wywrzeć swoje zdanie. To nie tak. Nawet podkreślę, to zdecydowanie nie tak. Bóg niczego nie wymusza. Jak więc posługuje się cierpieniem jako narzędziem do dialogu z człowiekiem? W jaki sposób łączy w sobie wszechmocny, konkretny przekaz i wolną wolę człowieka? Teologia posługuje się w tym temacie bardzo zgrabnym terminem „dopuszczenia”. Warto go wytłumaczyć, a nawet na nowo odczytać, by zrozumieć mądrą, wręcz pedagogiczną miłość Boga. Przez „dopuszczenie cierpienia” rozumie się takie działanie Stwórcy, który nie zsyła na swoich wyznawców gromów z nieba (jak by chciały niektóre pobożne piosenki np. Serdeczna Matko: „Zasłużyliśmy, to prawda, przez złości, by nas Bóg karał rózgą surowości, lecz kiedy Ojciec rozgniewany siecze, szczęśliwy, kto się do Matki uciecze) lecz zgadza się na to, by inni nas zaatakowali, abyśmy trochę oprzytomnieli.
Cierpienie – jak połączyć je z Miłosierdziem?
Wiem, że taka wizja rzeczy może nam nie pasować do obrazu Ojca z przypowieści o synu marnotrawnym, albo do przypowieści o Dobrym Pasterzu, który zagubione owce bierze na swoje ręce i ukazuje wielką delikatność. Współczesne głoszenie miłosierdzia, które miało na celu usunąć z naszych głów wizję Boga rygorysty, poszło w drugim kierunku i ogłupiło nasze postrzeganie dobroci Boga. Zrobiliśmy z Niego infantylnego, ślepo zapatrzonego w człowieka niedojrzałego wychowawcę, który zgadza się na wszystko, bylebyśmy tylko chcieli do niego powrócić.
Tak, będę tutaj prostolinijny i stwierdzę: „wycieramy wszystko miłosierdziem!”. Odebraliśmy Bogu mądre sposoby do tego, by potrząsnął człowiekiem. Nawet czytając wspomnianą przypowieść o synu marnotrawnym nie widzimy, że Ojciec nie pobiegł z wywieszonym językiem za swoim synem. Nie przedłużył mu czasu moralnego upadku poprzez wysłanie dodatkowej kwoty pieniędzy. Zgodził się na upodlenie syna, ponieważ wiedział, że bez tego nie przejrzy na oczy. On wybiegł do swojego syna dopiero wtedy, kiedy ten był na drodze powrotu!
Cierpienie vs. szacunek do Boga
Ale to jeszcze nie cała prawda o Bogu. Wszechmogącemu należy się szacunek. Wypadałoby co jakiś czas poświęcić naszemu Stwórcy chwilę „zabieganego czasu”, zainteresować się, co u Niego się dzieje. Proste zasady relacji. Nie poświęcasz komuś czasu, to znaczy, że nie jest dla Ciebie ważny. Zobaczmy, jak wiele powinniśmy dla Niego robić, a jednak zrzucamy to na dalszy plan. Tak szczerze pytam: czy wobec tego należy się nam Jego błogosławieństwo? Czy możemy oczekiwać, że będzie „szedł nam na rękę”? No raczej nie. Bóg daje nam doświadczyć skutków naszego grzechu, byśmy obudzili się z destrukcyjnego amoku. Cierpienie dopuszczone, zamiast niepotrzebnego zatrzymywania, otwiera nam oczy. Tak właśnie powinniśmy rozumieć „dopust Boży” i Boże, pedagogiczne podejście względem cierpienia. Naszym brakiem miłości względem Wszechmogącego i błędnymi decyzjami zapracowaliśmy sobie na potępienie.
Cierpienie nie jest zawsze konsekwencją działań człowieka
On jednak nie chce nas przekreślać. Daje nam szansę w postaci możliwości odczucia ciężaru naszego grzechu. Kiedy poczujemy, jaki zgotowaliśmy sobie los z większym przekonaniem możemy się nawrócić. Wiadomo, że ukazanie cierpienia jako „konsekwencji grzechu” nie jest pełnym wytłumaczeniem tej rzeczywistości. Są przecież takie zdarzenia, które nie są wynikiem naszego grzechu, tylko nieuporządkowania innych ludzi. Bóg nad takimi wydarzeniami płacze i ma mimo swojej wszechmocy związane ręce. Nie zmiata z powierzchni ziemi naszych oprawców, ponieważ nie chce naruszyć ich wolnej woli. Nie pozostaje jednak niemy względem naszego trudnego położenia. Wysyła różnych ludzi-aniołów, którzy przychodzą nam z radą oraz stara się dać tyle kół ratunkowych, by to, co przeżywamy mogło stać się podstawą jakiegoś dobra. Czasami większego, a czasami mniejszego.
Cierpienie zaproszeniem do modlitwy
Kiedy przychodzą momenty, że nie widzimy powodu dlaczego mielibyśmy takie czy inne cierpienie przeżywać, potraktujmy je jako Boże zaproszenie do bardzo wymagającej modlitwy. Poprzez dobrze przeżywane cierpienie jesteśmy w stanie utworzyć piękną więź z Bogiem i wymodlić dla innych wiele łask. Dlaczego spadło to akurat na nas? Dlaczego w tym momencie i z taką intensywnością? Czy nie mogło zamiast takiego kształtu mieć inny, bardziej pasujący naszemu spojrzeniu i cechom osobowości? Nie znam odpowiedzi na te pytania. O tym każdy dowie się w wieczności. Zamiast frustracji proponuję jednak potraktować ból jako język Boga i starać się Go zrozumieć w perspektywie zbawienia. Zobaczmy, że tak bardzo chcemy być wyjątkowi. Tyle rzeczy robimy, aby podkreślić swoją unikatowość. Dostrzeżmy również w cierpieniu przestrzeń, która nas wyróżnia. Dzięki niemu nasze dążenie do Pana Boga jest szczególne.
Cierpienie naszym krzyżem?
Każdy „ma swój krzyż”. Chociaż niby przyzwyczailiśmy się do tego powiedzenia zaczerpniętego z Ewangelii, to jednak ciągle zastanawiamy się dlaczego nie możemy się na krzyże pozamieniać, albo nawet ponieść dwóch, by ktoś dla nas bliski nie musiał się tak męczyć. Cierpienie jest w tym aspekcie tajemnicą. Wierzę jednak, że każdy, kto uczciwie będzie pytał na modlitwie o to, jak ma dobrze swój krzyż wykorzystać, otrzyma odpowiedzi, które doprowadzą go do duchowej radości i co najważniejsze – do wieczności. Czy nie warto więc wsłuchać się w przekaz cierpienia? Poprzez nie stajemy się mądrymi uczniami, którzy nie idą na ślepo. Jak stwierdził sam Zbawiciel: „Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem” ( Łk 14,27).
Cierpienie jest życiową mądrością
Cierpienie jest mocno wpisane w nasze życie i bez niego nie jesteśmy w stanie zrozumieć swojej drogi. Nie bez powodu Jezus po zachęcie do niesienia „swojego krzyża” podaje przykład osoby budującej wieżę. Musi ona najpierw obliczyć wydatki, zrobić biznes plan a dopiero potem zabrać się do budowy. Gdyby się w ten sposób nie przygotowała, mogłoby dojść do tego, że w połowie prac będzie się musiała zatrzymać i nie dobrnie do celu.
A gdyby do tego doszło, stałaby się powodem drwin otoczenia. Podobnie ma się rzecz z naszym życiem. W ramach niego nie możemy się skupić tylko na radościach i sukcesach. W jego ramy trzeba wpisać miejsce na cierpienie. Jeśli go zabraknie to nasze doświadczenie może być niepełne. Poza tym, nawet jeśli go nie zaakceptujemy i nie weźmiemy pod uwagę przy planowaniu życia, to w pewnym momencie, kiedy będziemy zajęci innymi rzeczami może przyjść i jeszcze mocniej pokiereszować nam plany. Dlatego wsłuchujmy się w cierpienie, bo ono bardzo wiele powie nam o życiu i o Bogu.
Cierpienie jest ochroną
Na szczęście, jak stwierdził św. Ojciec Pio: „Jezus nigdy nie jest bez krzyża, a krzyż nigdy nie jest bez Jezusa”. Poza tym, zgodnie ze słowami św. Filareta moskiewskiego: „Cierpieniami Bóg wybawia nas od jeszcze większych cierpień”. Świadomość tego podnosi na duchu. Nigdy Wszechmogący nie pozostawia nas samymi. W cierpieniu możemy go jeszcze lepiej zrozumieć i doświadczyć Jego wyrozumiałej obecności. Z tego powodu potraktujmy cierpienie jako ważnego nauczyciela codzienności. Mądrze zauważył Clive Staples Lewis: „w naszych przyjemnościach Bóg zwraca się do nas szeptem, w naszym sumieniu przemawia zwykłym głosem, w naszym cierpieniu – krzyczy do nas; cierpienie to Jego megafon, który służy do obudzenia głuchego świata”. Niech ta myśl zachęci nas do jeszcze chętniejszego odczytywania tego, co kryje się za naszymi życiowymi trudnościami.
x. P. Ś.
Podobał Ci się artykuł? W podziękowaniu możesz postawić kawę. Pomożesz w ten sposób utrzymać portal oraz tworzenie nowych katolickich inicjatyw : https://buycoffee.to/ewangelizacja