Odkupienie dokonało się przez krzyż Jezusa. To, co otrzymaliśmy najpiękniejszego od Boga, zostało ubrane w szatę największego możliwego cierpienia. Cierpienie, którego doświadczył Jezus było śmiercią wyszydzonego i oplutego skazańca. Gdy to zestawimy z prawidłowym traktowaniem Boga, to zobaczymy do jakiego doszło absurdu. Dlaczego właśnie taką drogą Bóg zechciał zbawić świat? Nie odpowiem na to pytanie w pełni, bo nie jestem Bogiem. Może w Jego wszechwiedzącej głowie nie pojawił się żaden inny, lepszy pomysł, który bardziej trafiłby do ludzkiego serca i umysłu z treścią: naprawdę Cię pokochałem!? O tym mówią nam Jezusowe trudności. Zostaliśmy odwiecznie docenieni. I to bez żadnej zasługi! Bóg nie chciał powiedzieć o swojej miłości połowicznie. Z tego powodu wybrał najbardziej wymagający sposób miłości. Dobrze podkreślił to ks. Krzysztof Grzywocz, który sugerował, by „na krzyż nie patrzeć po to, aby kontemplować cierpienie, ale aby uwielbiać Miłość, która takie cierpienie przetrwała”.
Cierpienie jest darem mimo tego, że boli
Do tego momentu wszyscy unoszą się kilka metrów nad ziemią. Od razu pojawiają się myśli z wersji: „Jaki ten Bóg jest dobry!”, „ale zostałem wyjątkowo pokochany”. Entuzjazm mija, gdy pójdziemy krok dalej w rozważaniu o cierpieniu Jezusa. Bóg wybrał taką formę odkupienia, ponieważ wiedział, że nie da lepszej odpowiedzi na cierpienie, jak uczciwe Wcielenie się w człowieka. Ból Zbawiciela jest więc nie tylko wyrazem miłości, ale również wezwaniem do pełniejszego przeżywania osobistych trudności. Napisałem, że Jezus Wcielił się „uczciwe”, ponieważ Syn Boży nie miał za czasów swojego ziemskiego życia właściwości pół-Boga. Czynił cuda, łamał czasami prawa fizyki, ale czuł wszystko jak człowiek. Czy to cierpienie, czy to ból. Każde uderzenie bicza bolało go, jak każdego innego biczowanego.
Cierpienie jest darem „nie na niby”
Nie pamiętamy sceny z Ogrodu Oliwnego? Jezus był tam tak przerażony tym, co ma nadejść, że pocił się krwią! Uczciwe, a nie „na niby” przyjął ciężar tortur, by nikomu nie przyszło do głowy, że się wymądrza i z niebieskiej chmurki wypowiada do nas za trudne do zrealizowania prośby. On zamiast tego wchodzi w samo centrum bólu i zgadza się na kenozę (czyli tłumacząc z teologicznego na nasze – na skrajne uniżenie). Takie podejście czyni z Niego największego darczyńcę, ale ponadto Osobę, która może mówić o cierpieniu i do której my możemy się zwracać, kiedy jest nam źle. Ponadto, poprzez swoje ekstremalne cierpienie, Chrystus wybija zęby złu. Co to oznacza? Nic innego, jak fakt „oswojenia cierpienia”. Ono teraz może się stawać przestrzenią rozwoju, a nie tylko sferą rozpaczy. Taki jest właśnie Bóg. Zero pustych słów, tylko same konkrety. Otrzymaliśmy od Niego dar, który dalej możemy kontynuować. Tylko, czy my będziemy chcieli na nasze bolączki patrzeć z perspektywy krzyża Jezusa? Czy wykorzystamy Jego zbawienną moc?
Cierpienie jest darem – potwierdza św. Paweł z Tarsu
Aby zejść o stopień niżej, bo mimo dobrych chęci, Syn Boży to jednak nie nasz poziom, zobaczmy jak podchodzą do tego ludzie, którzy przejęli się Ewangelią. Weźmy dla przykładu św. Pawła. Pisze on takie zachwycające słowa: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24 ). Dlaczego św. Paweł raduje się z trudności, które przychodzi mu przeżywać? Owa euforia jest skutkiem tego, że odkrył sens cierpienia. Słowo Boże i to co znalazł w Kościele, dało mu pełniejsze odpowiedzi na życiowe rozterki. To, co do tej pory było tylko stratą i bezsensem, zaczęło się jawić w zupełnie innym świetle. Odnalazł w cierpieniu wartość twórczą. Dzięki niemu zauważył, że może zrobić coś dobrego dla Kościoła, czyli dla wspólnoty zgromadzonej wokół Jezusa.
Cierpienie jest darem – Mistyczne Ciało Chrystusa
Zresztą św. Paweł, widział to zdecydowanie inaczej. Kościół to nie tylko wspólnota związana przez Jezusa, ale przede wszystkim grupa ludzi, którzy są Chrystusem. Wiem, dziwnie to brzmi. Jak możemy być Chrystusem? Przecież On umarł, zmartwychwstał a potem wstąpił do nieba. Nie ma więc możliwości, by stanowić jedno z Nim. W tym momencie, gdy narasta nasza ciekawość wymieszana z wątpliwością, sięgnijmy do Listu do Rzymian. Na pozór wydaje się on zdecydowanie abstrakcyjny, ale gdy się w niego bardziej zagłębimy, dostrzeżemy coś bardzo nowatorskiego. Apostoł Paweł wychodząc od problemu porównywania się jednych ludzi do drugich, jednoznacznie mówi, że „wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a każdy z osobna jesteśmy nawzajem dla siebie członkami” (Rz 12, 5). Przepiękny obraz.
Cierpienie jest darem – system naczyń połączonych
Osobiście uzupełniłbym go jeszcze porównaniem do systemu naczyń połączonych. Wspomniany system ma wyjątkową właściwość. Chociaż w jego ramach mieszczą się różne pojemności i długości kanalików, wszystko, jak sama nazwa wskazuje, zależy od funkcjonowania całości. Dla przykładu, chociaż patrząc od góry mamy różne kształty pojemników i zdawałoby się, że wlanie cieczy tylko do jednego zmieni stan wyłącznie wybranego naczynia, z powodu tego, że na dole są połączone swoimi dnami, ciecz równomiernie rozłoży się między wszystkie zbiorniki. Podobnie jest w Kościele. Niby wszyscy działamy wyłącznie na swój rachunek, to jednak dobre albo złe postawy rzutują na cały Kościół. Nie odbywa się to tylko w przestrzeni zewnętrznej, bo to da się zaobserwować nawet gołym okiem. Jeden dobrze posługujący ksiądz sprawia, że jego parafianie dobrze odbierają kler i jadąc do innego kapłana udzielają mu już na starcie dużego kredytu zaufania. Albo na odwrót, jeden ksiądz skandalista sprawia, że oddaleni o setki kilometrów wierni zaczynają patrzeć na swojego księdza podejrzliwym wzrokiem.
Cierpienie jest darem i modlitwą
Ta prawidłowość realizuje się również w przestrzeni duchowej. Do niej dochodzi również dzieło, które wykonujemy poprzez ofiarowane Bogu cierpienie. Nim tak zafascynował się św. Paweł, ponieważ wreszcie zamiast bezsensownych razów i niemiłych słów zaczął dostrzegać w nim paliwo, które dotankowuje całą wspólnotę chrześcijan. Warto w ten sposób spojrzeć na swoje cierpienie. Dzięki niemu może być wyproszone wiele łask. Pamiętam o tym szczególnie wtedy, gdy odwiedzam chorych z posługą sakramentalną. Każde spotkanie kończę słowami: Proszę się za mnie modlić. Bo jeśli wy, chorzy, nie będziecie się modlić za swoich kapłanów, to nasze posługiwanie nie będzie takie nośne i przekonywujące! Ale żebyśmy to dobrze zrozumieli. Cierpieniem możemy modlić się o wszystko, co duchowe. Zarówno o nawrócenie niewierzących jak i o dobrego księdza. Ale intencji modlitewnych chyba nie muszę sugerować. Ich mamy bardzo dużo. Obyśmy z podobną hojnością podchodzili do ofiarowywania naszych cierpień. Skoro i tak już cierpimy to dlaczego nie uczynić z tego czegoś, co pomoże innym duchowo wzrastać? Cierpienie to najlepsza modlitwa, bo płynąca z wnętrza naszego doświadczenia. Traktujmy je od dzisiaj jako skarb. Pomimo tego, że zapakowany w bardzo nieprzyjemne opakowanie, to jakże cenny!
Cierpienie jest darem dla innych
Emma Bull w swojej powieści „Wojna o dąb” wyraziła tę duchową prawdę słowami: „czasami kilku musi cierpieć dla dobra wielu”. Powyższy cytat można odczytać według myśli św. Pawła, który uważa, że cierpienie jednostki nie wpływa tylko na nią samą, ale owocuje również w większej liczbie serc. Zacytowany fragment książki daje jednak jeszcze inny sposób interpretacji cierpienia, jako daru dla innych. Pokazuje on, że trud złożony przez wybrane osoby jest na swój sposób ofiarą, by inni mogli wieść spokojniejsze życie. Zapewne od razu powoduje to skojarzenie z wojennymi partyzantami, którzy przelewaną krwią wypracowywali wolność dla kraju. To dobre skojarzenie. Poszedłbym jednak zdecydowanie dalej. Jakiekolwiek cierpienie, nie tylko takie, które jest konieczne dla suwerenności kraju, ochrania innych przed ich cierpieniem. Jakikolwiek ból, który jest przeżywany z Bogiem jest przykładem dla zdrowych. Po pierwsze pokazuje, że nie jesteśmy tylko ciałem i tym co widzialne. Dobrze odbierane cierpienie jest oznaką transcendencji, czyli tego, że nasz duch przekracza ograniczenia ciała. Poza tym, przypomnijmy to sobie jeszcze raz, każdy człowiek cierpi. Czasami fizycznie, czasami psychicznie lub duchowo. Twoje cierpienie otwiera Twój umysł również na cierpienie, które obserwujesz obok siebie.
Cierpienie jest darem i uczy współczucia
Dobrą intuicją wykazała się w tym względzie Olga Tokarczuk, autorka książki „Anna In w grobowcach świata”, która napisała, że „żeby współczuć , trzeba być samemu słabym i znać cierpienie; trzeba upaść, przewrócić się, trzeba umieć płakać”. Nic bardziej oczywistego, ale jak rzadko docenianego. Cierpienie otwiera nas na innych cierpiących. Trud i ból pomagają nam dostrzec zmaganie, które dokonuje się w drugim człowieku. A co najważniejsze, nie tylko je zobaczyć, ale wzbudzić chęć przyjścia mu z pomocą. Osoba, która sama jest udręczona zupełnie inaczej podchodzi do bólu innych. Chociażby nawet nie wiedziała jak się do końca za niego zabrać, ponieważ miałaby inne, osobiste doświadczenie, to jednak na pewno włoży wiele trudu w to, by to cierpienie poznać. Jak to stwierdził Pitagoras: „Kto wiele wycierpiał – ten wiele zrozumie”.
x. P. Ś.
Podobał Ci się artykuł? W podziękowaniu możesz postawić kawę. Pomożesz w ten sposób utrzymać portal oraz tworzenie nowych katolickich inicjatyw : https://buycoffee.to/ewangelizacja