Dlaczego Bóg nie pomaga frajerom? Uwaga. Mocne!

Kim jest Bóg?

Lubię czasami posłuchać o tym, jak ludzie wyobrażają sobie Boga. Szczególnie ci niezwiązani z religią. W większości przypadków postrzegają Go jako kogoś miłosiernego, czyli takiego, który będzie ich ratował z każdych tarapatów. Słowo „Bóg” oznacza dla nich wszystko, co ma ułatwić codzienność i sprawić, że skończą się wszelkie trudności. Kiedy życie weryfikuje takie poglądy, bardzo się denerwują i stwierdzają, że Bóg nie istnieje, bo nikt im nie pomógł. Rozbijają się więc o własną, błędną wizję Boga. On tymczasem jest Osobą, która zaprasza do współpracy, a nie kimś, kto błaga świat o to, by w Niego uwierzył, bo za to otrzyma najlepszy pakiet ubezpieczeniowy, zapewniający bezproblemowe życie.

Dlaczego Bóg nie lubi frajerów?

Jeśli wszechmogący Bóg od momentu stworzenia człowieka stawia warunki i kreśli przed nim zadania do wykonania, to jak może lubić frajerów? Abyśmy dobrze to zrozumieli, wyjaśnijmy tę kwestię dokładnie. Bóg nie oczekuje od ludzi działań ponad ich siły. Nie jest nam potrzebny jakiś szczególny poziom wiedzy czy umiejętności, by mieć z Nim kontakt. Bóg bardzo dobrze radzi sobie z naszymi brakami. Potwierdzają to zresztą życiorysy wielu świętych. W dużej mierze byli to aż nadto zwyczajni ludzie. Piszę to od razu, by nikomu nie przyszło do głowy, że ktokolwiek jest wykluczony z drogi do świętości. Szansę ma każdy, ale… No właśnie (wcale niemałe) ALE!

Jak zwrócić na siebie uwagę Boga?

Bóg kocha i szanuje wszystkich, ale docenia zwłaszcza te osoby i pomaga szczególnie tym, którzy są zaangażowani. A nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że pomaga tylko w tych miejscach, w których sami chcemy się zaangażować. Leniwym i wycofanym daje łaskę w takim zakresie, by ruszyć ich z kanapy i skłonić do wzięcia się do roboty. Błędne jest założenie, że Bóg pomaga tym, co sobie nie radzą. Powiedzmy to inaczej. On chce im pomóc tak, by sobie radzili. Czy to nie zmienia postaci rzeczy? Wszyscy święci, nawet ci najgorzej wykształceni i najmniej potrafiący, zawsze mieli jedną wspólną cechę – determinację. Im się chciało chcieć i dzięki temu działali bardzo aktywnie.

Zagrożenie wynikające z modlitwy Jezu, Ty się tym zajmij”

Uważam za bardzo niebezpieczny modlitewny zwrot: Jezu, Ty się tym zajmij”. Niezmiernie łatwo może się bowiem stać wymówką od działania. Te słowa są piękne, ale zyskują prawidłowy sens tylko wtedy, gdy podczas ich wypowiadania zakładamy, że w uczynione przez Boga podłoże my włożymy swój wysiłek i naprawdę zakaszemy rękawy. To modlitewne stwierdzenie ma rację bytu szczególnie wtedy, gdy nie mamy już pomysłu na to, jak coś zmienić. Po wielu podjętych próbach, wiedząc, że Bóg ma najlepsze sposoby na nasz twardy orzech do zgryzienia, mówimy, by się nim zajął, ale jednocześnie chcemy w tym być. To nie ucieczka, tylko akt zaufania i powierzenie Mu konkretnych prac. Identycznie jak w wezwaniu napisanym na obrazie Jezusa miłosiernego: Jezu, ufam Tobie! 

Ewangeliczny patron zaangażowanych

Po powyższym wstępie, koniecznym z racji delikatności tematu, zapraszam do skierowania wzroku na Bartymeusza – ślepca z Jerycha. Jest idealnym przykładem tego, że Jezus pomaga zaangażowanym. Zobaczmy, ilu ludzi Jezus spotkał za czasów swojego ziemskiego życia. Tysiące, a może nawet dziesiątki tysięcy? Tylu było chętnych do skorzystania z Jego uzdrawiających mocy. W Ewangeliach jednak czytamy, że tylko ci, u których znalazł wiarę, otrzymali upragnione zdrowie. Pośrodku tych licznych cudów na szczególną uwagę zasługuje wspomniany Bartymeusz. On swoją wiarę wyraził bardzo dobitnie. Jego postawa zawiera wiele gotowych wskazówek, jak przypodobać się Bogu i wejść w pogłębioną relację z Wszechmogącym.

Bóg nie pomaga frajerom Bartymeusz wiedział, gdzie siedzieć

Bartymeusz nie biegał za Jezusem po Jerychu. Dla niego, człowieka pozbawionego wzroku, byłoby to bardzo trudne. Pewnie rozminąłby się ze Zbawicielem, szukając po omacku Jego śladów. Dlatego usiadł przy drodze obok bramy Jerycha. Skoro Jezus wszedł do miasta, to musiał również z niego wyjść. Bartymeusz wybrał więc najlepsze miejsce oczekiwania. A czy współcześni ludzie wiedzą, gdzie szukać Boga? Czy szukanie na ślepo wśród wielu propozycji i światopoglądów na pewno przyniesie zamierzony efekt? Czy nie lepiej znaleźć miejsce – kościół – gdzie najłatwiej można Go spotkać? Najłatwiej nie oznacza jednak bez żadnych problemów. Zresztą o tym za chwilę…

Bóg nie pomaga frajerom Bartymeusz musiał się pomęczyć

Ślepiec z Jerycha nie miał idealnych warunków do rozpoznania Jezusa. Przed bramami miast kwitł handel oraz przemieszczali się ludzie. Panował tam niemały gwar. Usłyszenie, że przechodzi Jezus z Nazaretu wymagało od Bartymeusza dużego wysiłku. Na pewno wcześniej musiał się o Nim wiele dowiedzieć. Podsłuchać niejedną rozmowę na Jego temat. Podejrzewam, że również sam o Niego pytał. Wszystko po to, by Go usłyszeć, jak już będzie wychodził z miasta. Widzę w tym dużą pracę i wyczekiwanie. Czy nie jest to obraz tych osób, które potrafią znaleźć w Kościele coś dobrego? Nie uciekają z niego przy pierwszej lepszej okazji. Podejmują trud, by go poznać. Kiedy zapoznamy się ze wspólnotą wierzących, to o wiele łatwiej będzie nam odkryć w niej Jezusa. 

Krzyczący Bartymeusz

Starania Bartymeusza nie ograniczyły się tylko do rozpoznania Jezusa. Gdy usłyszał Zbawiciela pośród zgiełku miasta, zaczął krzyczeć: Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! Jego krzyk nie został pozytywnie odebrany przez ludzi. Starano się go uciszyć. Wołanie Bartymeusza nie pasowało niektórym do tego miejsca. Czy czasem nie jest podobnie w Kościele? Niestety tak. Kościół ma w swoich szeregach wielu ludzi (zarówno duchownych, jak i świeckich), którzy uciszają osoby chcące spotkać się z Jezusem. Czasami robią to wulgarnie, a czasami dobierają do tego pięknie brzmiące słowa i powołują się na wielkie ideały. Obojętnie, jak by to zrobili, efekt jest ten sam. Część osób się zniechęca. Rezygnuje ze spotkania z Bogiem. Wielka szkoda. Dlatego my musimy być inni. Nie przeszkadzać tym, którzy wołają do Pana, a jednocześnie sami walczyć o coraz głębsze doświadczenie Jezusa. Bartymeusz się nie poddał. Wołał jeszcze głośniej.

Reakcja Jezusa

Chrystus nie zganił Bartymeusza za krzyczenie na całe gardło. Zamiast nagany niewidomy dostał nagrodę. Jezus docenił jego zaangażowanie. Na pewno dostrzegł trudności, jakie musiał pokonać ślepiec, by Go usłyszeć. Dlatego poprosił, by ludzie zawołali Bartymeusza. To kolejny bardzo ważny punkt tego fragmentu Ewangelii. Jezus posługuje się ludźmi, by spotkać się z niewidomym. Korzysta z tych, którzy przed chwilą zniechęcali Bartymeusza. Bóg do dzisiaj posługuje się Kościołem. Przez ludzkie oblicze Kościoła na pewno wielu nie spotyka się z Jezusem, ale na pewno ci, którzy potrafią się przez nie przedrzeć, nie są tytułowymi frajerami.

Co ciekawe, gdy ludzie przekazują niewidomemu zaproszenie Jezusa, to ubierają je w bardzo motywujące słowa: Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię. Tak to z tymi ludźmi bywa. Potrafią dać się we znaki, ale potrafią też uszanować heroiczną postawę. Kościół nieraz sam prześladował świętych, a potem wynosił ich na ołtarze. Taki paradoks. Czy to nie kolejny argument za tym, by wiedzieć, czego się chce od Boga i konsekwentnie do tego dążyć?

Decyzja Bartymeusza

Zobaczmy koniec sceny biblijnej z udziałem Bartymeusza. Jezus mówi Bartymeuszowi: Idź, twoja wiara cię uzdrowiła, a ten nie idzie w swoją stronę, tylko podąża za Jezusem. Po odzyskaniu wzroku mógłby się zająć swoim życiem. Tak zaproponował mu zresztą Jezus. On jednak wybiera pójście za Nim. To pokazuje, że Bartymeusz naprawdę nie był frajerem. Chciał więcej od życia. Nie zgodził się na pójście po linii najmniejszego oporu.

Błogosławię +

ks. Piotr Śliżewski

Jeśli chcesz zamówić intencje Mszy świętej (gregoriańskie, nowennowe, za dusze w czyśćcu cierpiące albo okolicznościowe) w dowolnym terminie, to możesz to uczynić poprzez witrynę gregorianka.pl albo pisząc na e-mail: redakcja@ewangelizuj.pl

Podobał Ci się artykuł „BÓG NIE POMAGA FRAJEROM – DOWODY Z EWANGELII”? Jeśli tak, to Zobacz kolejne artykuły –>