Święty nadszarpnięty?

 

Zupełnie nie rozumiem naiwnej wiary w wewnętrzną siłę człowieka, że niby sam jest w stanie urządzić sobie idealne państwo. Ekstremalni idealiści, utopiści zawsze mnie przerażali. Pewnie dlatego tak mocno trzymam się katolicyzmu. Idealizm w wersji katolickiej jest po prostu racjonalny, a co się z tym wiąże, nie oczekuje raju na ziemi (przynajmniej do czasu ponownego przyjścia Chrystusa), nie spodziewa się, że stworzy jakieś idealne struktury religijne, jakiś idealny Kościół z idealnymi ludźmi. Nie ma nawet takich aspiracji. Myślę, ze najlepszym dowodem na to, że nasz Kościół podchodzi do człowieka w sposób wyrozumiały i w pełni realistyczny, są jego święci.

Kiedyś, podczas rekolekcji, pewien ksiądz – dla odmiany – opowiadał nam o WADACH świętych. Piszę „dla odmiany”, bo zwykle mówi się nam o ich zaletach, co ma oczywiście proste i logiczne uzasadnienie. Czy to jednak oznacza, że tych wad nie było, albo, że istnieje jakiś powód, by o nich milczeć? Myślę, że jest wprost przeciwnie. Właśnie świadomość wad osób świętych może sprawić, że przestaniemy traktować wyniesionych na ołtarze jak jakieś nieskazitelne ikony, czy istoty z kosmosu, a do kwestii świętości zaczniemy w końcu podchodzić praktycznie, jak do realnego zadania. Przykładowo, kapłan ten opowiadał nam, że modlitwa pewnej świętej daleka była od doskonałości, bo właśnie wtedy przez całe życie przychodziły do niej najgorsze myśli i musiała odganiać je niczym osy. Natomiast św. Hieronim miał bardzo trudny charakter i ciężko było z nim wytrzymać. Nie znosił, gdy inni go nie słuchali, był bardzo radykalny i mało wyrozumiały, zarówno dla siebie, jak i dla innych ludzi. Można wręcz powiedzieć, że był wręcz niemiłosierny. A św. Katarzyna ze Sieny wszystkich pouczała, nawet papieża.

 

Właśnie te „nadszarpnięte” historie pomogły mi zrozumieć, że świętość jest zadaniem dla każdego, nawet takiego „popaprańca” jak ja. Doszło do mnie, że nie o nieskazitelność moralną tu chodzi, albo jakieś bycie człowiekiem idealnym (cokolwiek to znaczy), ale o całkowite oddanie się Panu, z całym bagażem „dumnych” zalet i „zawstydzonych” wad. Co więcej, właśnie te słabości, z którymi całe życie się zmagam, które czasem tak mnie przytłaczają i zniechęcają w dążeniu do świętości, są dla mnie szansą. Zrozumiałam, że właśnie to było najcenniejsze w oczach Pana, że jakaś święta modląc się musiała odganiać te szatańskie „osy” i robiła to z wielką determinacją. Właśnie moja wewnętrzna, uczciwa walka (nawet z tymi samymi, uciążliwymi grzechami) wzrusza Boga najbardziej i jest moją jedyną „zasługą”. Zrozumiałam, że nie tyle o efekty chodzi memu Panu, bo bez Niego i tak nie byłoby żadnych dobrych owoców mojego działania, ale o to ludzkie zmaganie, o „burzliwe” dojrzewanie w wierze, borykanie się ze słabościami, a przede wszystkim zaufanie Jego sile.

 

Niedawno przeżywaliśmy Niedzielę Świętej Rodziny. Kościół również stawia nam ją za wzór. Wbrew mylnym wyobrażeniom, w życiu tej Rodziny nie było sielanki, wręcz przeciwnie: zanim jeszcze powstała, musiała zmagać się z licznymi przeciwieństwami. Podejrzewam, że nie brakowało w niej również złych emocji, kryzysu uczuć, chwil pełnych frustracji, lęku, poczucia zagrożenia. Nie różniła się w tych emocjach od zwyczajnej dzisiejszej rodziny. Wyróżniało ją jednak całkowite zaufanie Panu, że chociaż wszystko wygląda złowrogo, On wie, co robi i czuwa nad jej losem. Wyróżniało ją również wsłuchiwanie się w wolę Pana. Tego właśnie – wydaje mi się – brakuje niejednej naszej rodzinie. Wolimy polegać na własnych siłach, a do Boga zwracamy się o pomoc jedynie w sprawach beznadziejnych. Na co dzień niczego z Nim nie konsultujemy i wręcz kurczowo trzymamy się własnych planów. Niech więc „święci nadszarpnięci” uczą nas jak ufać i zawierzać Panu każdą chwilę naszego życia.

 

Aneta Batko

Autorka bloga:  wboskimkregu.bloa.pl