„Uniżyć się jak dziecko”  czyli gwarantowana furtka do nieba (Mt 18,1-5.10.)

 

Nie tylko współcześni ludzie mają problemy z konkurencyjnością. Nawet apostołowie, którzy wiele razy słyszeli przemowy Jezusa (co więcej, brali często „zajęcia wyrównawcze”) ciągle patrzyli na życie „po ludzku”. Nie ma co im się dziwić. W końcu, byli zwykłymi Żydami, a nie (jak im się chce wielokrotnie wmówić) aniołami bez „cielesnego” spojrzenia na życie. To prawda, że mieli najlepiej przeprowadzone „kursy” na stanie się chrześcijaninem. Jednak, mimo wszystko, nie uchroniło ich to od dochodzenia „metodą prób i błędów”, do tego, co znaczy być dobrym naśladowcą Jezusa. Nie otrzymali „przez dotyk” całej prawdy Objawienia, więc o wiele rzeczy dopytywali Jezusa.

Jak to w naszym, ludzkim życiu bywa, poczucie własnej wartości jest bardzo ważną sprawą. Historia pokazuje, że dla tego „intelektualnego skarbu” niejeden potrafił skrzywdzić, a nawet zabić konkurenta. Na szczęście, Jezus wytycza zupełnie inną drogę do uzyskania tego dobra. Zaleca „uniżyć się jak dziecko” (por. Mt 18,4). Nie uważasz, że to trochę dziwne? Jak dojrzali faceci mają stać się jak dzieci? O co w tych słowach tak naprawdę chodzi? Chociaż to bardzo trudne do przyjęcia (dlatego za chwilę trochę dłużej się przy tym zatrzymamy), Jezus proponuje swoim uczniom stan bezradności wobec Boga. Pokazuje im za przykład dziecko, ponieważ w kulturze żydowskiej nie miało ono żadnego statusu społecznego. Czy to nie przewrotne? Apostołowie zadają pytanie, jak zwiększyć swoje znaczenie, a w odpowiedzi otrzymują mocne stwierdzenie, że „jeśli się nie odmienią i nie staną jak dzieci, nie wejdą do królestwa niebieskiego” (por. Mt 18,3). Może się takie wydawać, ale Jezus chciał tutaj „postawić” bardzo wyrazisty „znak ostrzegawczy”. Nie ma bowiem możliwości pogodzenia dwóch porządków: królestwa Bożego i ziemskich ambicji. Człowiek ma jedno serce, więc musi wybrać kogo chce nim kochać- Boga czy samego siebie?

 

Brzmi to bardzo radykalnie. Trzeba jednak pamiętać, że aby nie popaść w paranoję, trzeba zawsze zaznaczyć pewne granice. Nie chodzi w nich o osłabienie poleceń Jezusa, tylko odczytanie ich w kontekście całego Pisma świętego i nauczania Kościoła. Dopiero „wypadkowa” kilku wskazań może mieć bowiem „ludzką twarz”. Całościowe spojrzenie na sprawę umożliwia realizację prawa miłości w swoim życiu, a nie tylko fundamentalistycznych zapędów (jako wtrącenie chciałbym tutaj oddać, że trzeba się strzec ludzi mających tylko jeden fragment Pisma świętego na bardzo szczegółowe pytanie). Żeby nie przedłużać, przejdźmy więc do realizacji wielowiekowej mądrości Kościoła, że Pismo św. wyjaśnia Pismo (no i ocala od jednostronnego spojrzenia).

Powyższy, brzmiący (zdaje się) bezkompromisowo tekst, warto połączyć z wypowiedzianym przez Jezusa, największym przykazaniem: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.” (Mt 22, 37-39).

 

Jakie spostrzeżenia płyną z zestawienia tych dwóch tekstów? Po pierwsze, Boga mamy kochać bez ograniczeń, każdą sferą. Trochę inaczej jest w wypadku drugiego człowieka. W tych relacjach nie możemy zapomnieć o sobie. Gdy do tego dojdzie, powoli zaczniemy tracić zdolność do miłości. Podsumowując, Jezus zachęcając do uniżenia „na wzór dziecka”, nie chciał namówić do rezygnacji ze wszystkiego (byłaby to wtedy „inna bajka”- ideał ewangeliczny- wersja dla „wybranych odważniejszych”) lecz do rezygnacji z wyścigu szczurów i „dążenia po trupach”. Chrześcijanin powinien zmienić zadawane przy pracy pytanie. Z pytania: „co mi to da?” przejść na: „czego pragnie Jezus?”. Chociaż to tak niewiele, pozwala zamiast „egoistycznego napychania kieszeni” zobaczyć w Bogu jedynego Dawcę życia i ostateczny sens istnienia. To przewróci nasze życie do góry nogami (a tak naprawdę pozwoli wreszcie nogom stanąć na podłodze, a nie wisieć w powietrzu)…

 

Ks. Piotr Śliżewski