Mt 11,16-19:
Nie wiem jak wy, ale ja bardzo wiele razy słyszałem poradę, by się nie porównywać. Mówili mi o tym nauczyciele, wychowawcy w seminarium, rodzice i wiele innych ważnych dla mnie osób. Jako argument zawsze podawały, że jestem tym kim jestem i nie muszę starać się, by innym dorównać. Wręcz jednogłośnie oceniali, że porównywanie jest czymś złym, ponieważ wprowadza wiele zamieszania. Gdy po nie sięgamy, stawiamy jednych poniżej, a drugich powyżej własnych umiejętności. Wszystko zależnie od aktualnej potrzeby. Jeśli chcemy się dowartościować, to szukamy osób, które są w jakieś rzeczy od nas słabsze, zaś gdy widzimy profesjonalistę w jakieś umiejętności, to dołujemy się, że jeszcze „wiele wody upłynie wody w Wiśle”, nim będziemy potrafili zrobić coś tak jak on. W końcu porównywanie nie ma na celu poznania, kim jestem, lecz raczej ocenę jak wypadam na tle „średniej krajowej”.
Gdy to wiemy, warto przypatrzeć się dzisiejszej Ewangelii. Już na samym początku dzisiejszego fragmentu, Jezus zadaje pytanie: Z kim mam porównać to pokolenie? Po co Jezus robi taki zabieg? Dlaczego od razu nie porównuje zachowania pokolenia, tylko prosi o pomoc swoich słuchaczy?
Wydaje się, że Jezus wie, że ich zachowanie jest bardzo specyficzne, więc nic nie odda w pełni tego jakimi są ludzie z którymi przychodzi Mu żyć. Jest w tym trochę ironii, ponieważ Chrystus pyta ludzi o refleksję nad nimi samymi. Chce by zastanowili się nad swoim zachowaniem. Chociaż nie trafi w sedno, podejmuje ryzyko, ponieważ postępowanie ludzi bardzo utrudnia głoszenie im Ewangelii. Można powiedzieć, że Jezus robi im „wypominki”. Pomimo tego, że porównywanie nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, to i tak jest o wiele bardziej humanitarne niż wypowiedziane „prosto z mostu” słowa, że ich narzekanie przechodzi wszelkie pojęcie. Zamiast takich ostrych słów, Jezus porównuje ich do narzekających dzieci. Obojętnie, co by im się powiedziało, i tak są mistrzami w znajdowaniu „dziury w całym”.
Jezus jest mistrzem w płynięciu „pod prąd”, ale w tym wypadku musi się ustosunkować do opinii na swój temat. Nie dlatego, że nie ma dystansu do siebie, lecz dlatego, że Ewangelia zamiast trafiać do serc, zaczyna pojawiać się w plotkach. Nazywanie Jezusa „żarłokiem i pijakiem”, który zadaje się z niepewnym towarzystwem grzeszników i celników, nie zachęca przecież do słuchania Ewangelii.
Nieustanne narzekanie, że wszystko jest złe, zamyka ludzi w swego typu więzieniu. Obojętnie co dobrego by ich spotkało, i tak nie potrafią tego przyjąć. Mają przez swoje „przerośnięte komentarze” postawioną blokadę. Można powiedzieć, że obojętnie co by im się przytrafiło i tak będzie źle.
Gdy słucham tej Ewangelii, zadaje sobie zawsze pytanie, co mi przeszkadza w słuchaniu Ewangelii? Od razu zaczynam analizować, czy nie ma we mnie zbyt negatywnego spojrzenia na życie? Wiem, że na wszystko można znaleźć jakieś usprawiedliwienie i to mnie trochę przeraża… Prawdę mówiąc, całe życie daje tyle okazji do radości, że uśmiech nie powinien schodzić z mojej twarzy. A jak jest w Twoim życiu?
Pamiętam spotkanie z pewnym psychologiem, który stwierdził, że odczucie życiowego szczęścia zależy od sposobu interpretacji zdarzeń. Pamiętam, jak opowiadał historię człowieka, który stracił pracę. Zamiast załamać się, że został zwolniony, stwierdził, że widocznie zasługuje na coś innego. Podszedł do tego faktu jak do znaku, że widocznie gdzie indziej jest jego miejsce. Zamiast „podciętych skrzydeł” zebrał w sobie motywację do poszukania pracy, która bardziej odpowiada jego umiejętnościom. Zobaczmy: zdawałoby się, że to, co spotkało tego człowieka, jest obiektywnie złe. On jednak odczytał to jako szansę. Wiedział, że sam nigdy by tej pracy nie zmienił, a sytuacja wybiła go ze strachu i zachęciła do poszukiwań innego zawodu.
Jak słyszymy, nasze życie bardzo zależy od tego jak na nie spojrzymy. Nawet bardzo trudne sytuacje można potraktować jako „pomoc z góry”. Gorzej będzie, gdy to co ma nas prowadzić do zbawienia, weźmiemy jako próbę ograniczenia naszej wolności. Wtedy nawet miłosierny Jezus, który wyszedł ku grzesznikom zostanie nazwany „żarłokiem i pijakiem”… Trochę to nierozsądne. Na pewno Bóg dałby Mu w wieczności o wiele więcej smakołyków. Gdyby nie robił tego z miłości, kilka uczt na które został zaproszony, nie przekonałoby go do tego, by umrzeć w męczarniach na krzyżu…
x. P.Ś.