Między kolędą a Ewangelią – co Boże Narodzenie mówi o naszej wierze?
Kościół zaskakuje swoją mądrością liturgiczną. Zamiast zatrzymać nas jedynie przy sielankowym obrazie żłóbka, już w dniach bezpośrednio po Bożym Narodzeniu zaprasza do głębszej refleksji. Nie chodzi przecież tylko o piękne melodie kolęd czy rodzinne spotkania. Sens tego czasu jest znacznie głębszy. Świętowanie narodzin Chrystusa to nie wspomnienie wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat – to pytanie o to, kim Jezus jest dziś dla mnie.
Zaraz po uroczystości Bożego Narodzenia Kościół przypomina nam postać św. Szczepana – pierwszego męczennika. To nie przypadek. Jego wspomnienie uświadamia nam, że chrześcijaństwo nie zawsze spotyka się z uznaniem świata. Dla jednych Jezus jest nadzieją, dla innych – wyzwaniem, a nawet zagrożeniem. Jednak obok Szczepana, który oddał życie, wspominamy dziś św. Jana Apostoła – umiłowanego ucznia. Choć był tak blisko Jezusa, nie zginął śmiercią męczeńską. Dlaczego?
W tych dwóch postaciach – Szczepana i Jana – kryją się dwa różne sposoby kochania Boga. Jeden jest gotów oddać życie. Drugi – żyje w głębokiej przyjaźni z Chrystusem. Obie drogi są piękne i święte. Obie pokazują, że Bóg ma z każdym człowiekiem inną relację. Jak mówił kard. Wyszyński: „tyle jest dróg do Boga, ilu ludzi”. Każdy z nas ma własną duchową ścieżkę.
W poszukiwaniu wiary – czego uczy nas Maria Magdalena i umiłowany uczeń?
Ewangelia, którą rozważamy w dzień św. Jana Apostoła, opisuje wydarzenia po Zmartwychwstaniu. Maria Magdalena odkrywa pusty grób i ogarnia ją konsternacja. Nie wie, co myśleć. Jej nadzieja umarła razem z Jezusem. Widziała Jego mękę, śmierć i pogrzeb. Teraz stoi przed pustym miejscem, gdzie powinno spoczywać Jego ciało. W jej sercu rodzi się chaos.
Ale Maria nie zatrzymuje się na swoim przerażeniu. Robi coś bardzo ważnego – szuka odpowiedzi u innych. Biegnie do Piotra i Jana. Zna ich, wie, że są blisko Jezusa. Szuka u nich zrozumienia, interpretacji tego, co przeżywa.
To bardzo znaczące. Nie próbowała wszystkiego wyjaśnić sama. Zamiast tego udała się do tych, którzy mają „duchowy autorytet”. Piotr – pierwszy z apostołów. Jan – uczeń, którego Jezus kochał. Wybrała najlepsze miejsce, by zrozumieć, co dzieje się wokół niej.
Duchowe towarzyszenie – po co nam przewodnicy wiary?
Z tej ewangelicznej sceny płynie dla nas bardzo praktyczna nauka: nie jesteśmy stworzeni, by samotnie iść drogą wiary. Tak jak Maria Magdalena, potrzebujemy ludzi, którzy pomogą nam uporządkować duchowe przeżycia. Kościół od wieków mówi o roli kierownika duchowego – kogoś, kto pomaga spojrzeć z dystansem, rozpoznać działanie Boga, uspokoić emocje i rozeznać duchowe poruszenia.
Nie zawsze musi to być kapłan. Czasem jest to mądra osoba świecka – ktoś, kto zna życie, ma serce blisko Boga i potrafi słuchać. W sytuacjach duchowego chaosu potrzebujemy czyjegoś światła, kogoś, kto z zewnątrz zobaczy więcej. Często jedno trafne pytanie czy uwaga może odmienić nasze spojrzenie na trudne doświadczenia.
Nie działaj sam – wiara potrzebuje wspólnoty
W codziennym życiu nie mamy problemu z pytaniem o radę fachowców: hydraulików, mechaników, doradców zawodowych. Dlaczego więc mamy opory, by szukać pomocy w sprawach duchowych? A przecież zrozumienie własnych relacji z Bogiem bywa znacznie trudniejsze niż naprawa samochodu. Potrzebujemy kogoś, kto pomoże „rozkręcić” naszą duszę i znaleźć przyczynę duchowych zacięć.
Sam Jezus nie zaprosił Marii Magdaleny do samodzielnego dochodzenia prawdy. Pozwolił, by pobiegła do Jego uczniów. I to właśnie Jan – umiłowany – rozpoznał w pustym grobie znak nadziei. Choć zobaczył to samo co Piotr, jego serce podpowiedziało mu więcej. Może i w Twoim życiu ktoś obdarzony wrażliwością wiary jest w stanie zobaczyć coś, co Tobie w emocjach umyka?
Święty Jan – wzór relacji z Jezusem
Jan Apostoł pokazuje, że można być bardzo blisko Jezusa bez wielkich dramatów. Nie musiał ginąć za wiarę, by stać się świętym. Był wierny, oddany i pełen miłości. Uczy nas, że przyjaźń z Bogiem nie zawsze oznacza cierpienie. Czasem jest to droga pełna ciszy, wsłuchiwania się i trwania.
Czy masz w swoim życiu takich „Janów”? Osoby, które przypominają Ci o Jezusie swoją obecnością, spokojem, zaufaniem? Jeśli nie – szukaj ich. A jeśli już ich masz – dbaj o tę relację. Bo wiara rodzi się i dojrzewa we wspólnocie.
Podsumowanie: kolęda to dopiero początek
Boże Narodzenie to nie tylko czas świętowania – to zaproszenie do osobistej decyzji. Czy Jezus naprawdę coś znaczy w moim życiu? Czy Jego narodziny wpływają na to, kim jestem i jak przeżywam swoje dni?
Uczmy się od Marii Magdaleny szukać odpowiedzi, gdy nasza wiara zostaje wystawiona na próbę. Uczmy się od św. Jana, że bliskość z Jezusem to łaska, ale też droga otwartości i relacji. I wreszcie – uczmy się od Kościoła, który z mądrością prowadzi nas przez ten czas: od żłóbka do pustego grobu, od dziecięcej radości do dojrzałej wiary.
0 komentarzy