Czy warto się porównywać? Kilka słów o trudnych emocjach
Człowiek od kiedy istnieje, porównuje się z innymi. Zestawia swoje życie z doświadczeniem spotykanych na co dzień osób. Przeważnie nie przynosi to dobrych rezultatów, ponieważ nie mamy dostępu do kogoś wnętrza. Brak głębszego przyjrzenia się życiu otaczających nas ludzi, skutkuje zbyt pobieżną oceną i idealizacją tego, co dostrzegamy u innych. My widzimy, że wszyscy mają piękne domy, extra samochody, markowe ubrania, zaś nie pytamy o wzięte na to kredyty i obciążające portfel raty. Dzięki takiemu działaniu dochodzi między innymi do wielkiej popularności powiedzenia: “wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”.
Porównywanie się może mieć różne oblicza. Poprzez nie możemy “podreperowywać swoją pychę”, albo wpadać w niekończącą się frustrację. Wszystko zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Gdy założymy, że chcemy poprawić sobie humor, to możemy włączyć tryb “wyszukiwanie dziury w całym”. Wtedy każdy będzie od nas gorszy. Nawet jeśli jego życie jest obiektywnie dobre i tak bardzo łatwo doszukać się kwestii w których niedomaga. W końcu każdy jest człowiekiem, wiec w czymś musi sobie nie radzić.
Z kolei, gdy będziemy mieli chęć ponarzekać na swoją sytuację, to włączamy telewizor lub radio i słuchamy polityków albo biznesmenów. Porównanie ich dochodów materialnych do naszych skromnych warunków, też wywołuje nie lada “emocjonalną burzę”. Co więc zrobić, by nie krążyć między przystankiem “cały świat ma lepiej” a przystankiem “nikt mi nie dorówna”, tylko zgodnie z prawdą spojrzeć na to, co jest naszym udziałem?
Warto pójść do Jezusa. On najlepiej podpowie, co zrobić z emocjami, które pojawiają się w naszym sercu. Tak zrobili bohaterowie Ewangelii wg. św. Łukasza (Łk 13,1-9). Donieśli oni Jezusowi o Galilejczykach zamordowanych przez Piłata. Byli zszokowani krwistym obliczem swojego władcy, więc zapytali Jezusa, co mają robić, by sami nie podpadli Piłatowi. Jezus wykorzystuje tę okazję do tego, by zachęcić ich do przemyślenia własnego nawrócenia. Tłumaczy im, że zamiast porównywać różne historie do własnego życia, lepiej zastanowić się, co te wydarzenia mówią nam o naszej aktualnej relacji do Boga. Jest to bardzo dobra wskazówka. Przecież wszystko, czego doświadczamy nie bierze się znikąd. Chociaż pozornie wygląda to jako przypadkowy splot sytuacji, jest tam zawarta konretna nauka od Wszechmogacego. Można ją potraktować lekceważąco, albo „wycisnąć” z niej wiele dobrych rad na przyszłość. O tej ważnej umiejętności pisał św. Paweł w Liście do Rzymian: „Wiemy […] że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra […]” (Rz 8,28). W tych słowach widnieje wielka nadzieja. Jeśli będziemy ze swoimi wątpliwościami przychodzili do Jezusa, to On rzeczy niewytłumaczalne będzie „przekuwał” w źródła łaski. Warto się tym zainteresować! Tym bardziej, że życie duchowe ma tę cechę, że nigdy nie pozostawia tego, co dzieje się w naszym życiu „samopas”. Wydarzenia, których nie oddajemy Bogu są przechwytywane przez Złego i wykorzystywane do niszczenia nas. W momentach napięcia stoimy więc nie tyle przed dylematem, czy coś ofiarować Bogu, tylko komu powierzyć daną sytuację: dobremu Bogu, czy raczej szatanowi? Pomimo tego, że pierwszą postawą jest chęć narzekania, to pójście za nią niczego nie da. Chociaż wyładujemy pierwsze emocje, wchodzimy na bardzo cieki lód. Pozornie to wygląda na coś przyjemnego, ale w każdej chwili tafla lodu może się pod nami zawalić. Dlatego dobrze przemyślmy, co robimy z tym, czego doświadczamy. Czy wolimy toksycznie użalać się nad swoim losem, czy raczej wykorzystać trudności do wzmocnienia „duchowych skrzydeł”, które nie raz pozwolą nam przelecieć nad „dolinami śmierci”.
Sprawy z którymi przychodzimy do Stwórcy są dwojakie. Są to niepohamowane ataki innych ludzi, które zagrażają naszemu życiu i zdrowiu, albo nieprzewidywalne katastrofy, które wymykają się naszej ludzkiej kontroli. Oba typy sytuacji są chwilami, kiedy nasze ciała napinają się ze strachu, a nasze ręce opadają w geście rezygnacji z walki. Do takich, trudnych do przewidzenia wypadków, odnosi się Jezus. Zarówno obłęd Piłata jak i waląca się na ludzi wieża w Siloe są momentami, które zginają ludzkie kolana, a wzrok kierują do góry. Wydaje się, że takich chwil nie brakuje również w naszym życiu. Pewnie nie jeden raz byliśmy już „na skraju emocjonalnej przepaści”, gdzie najłatwiejszym rozwiązaniem byłoby postąpić krok i wpaść w głębinę ludzkiej beznadziei. Co wtedy zrobiliśmy? Jak z tego wybrnęliśmy? Warto sobie te pytania zadawać. Poprzez historię bardzo wiele możemy się nauczyć dla przyszłości. Byłe doświadczenia, szczególnie gdy dostrzegamy w nich niewidzialną rękę Boga, stają się dla nas pomnikami upamiętniającymi, znaną religijną myśl, że Bóg nigdy nie daje nam ciężarów nie do udźwignięcia. Wszystkie momenty krytyczne są chwilami, które pokazują, że Bóg ciągle się o nas troszczy i daje nam kolejne szanse. Chociażby inni mówili, że i tak z nas nic nie będzie, On ciągle z nadzieją patrzy na nasze życie. Jak ten ogrodnik z Ewangelii (Łk 13,1-9), który obkłada nawozem drzewo figowe, by przez kolejny rok przypatrywać się mu, czy wydaje owoc. Taki jest nasz Bóg. Obkłada nasze życie czasami wręcz śmierdzącymi rzeczami, by zmobilizować nas do wzrostu. On ma różne niekonwencjonalne rozwiązania. Dlatego nie ma co od razu spisywać swojego życia na straty, tylko z wiarą dopytywać Boga, dlaczego to mnie spotkało. Może po to Bóg daje nam doświadczać cierpienia, by nas wprowadzić na wyższy poziom owocowania? Skoro on jest Panem historii, to wie, co nasze dzisiejsze ludzkie strapienia spowodują w nieskończonej wieczności w niebie…
x. P.Ś.