Przed tym artykułem przeczytaj :
Mądra miłość [jak żyć z trudnymi ludźmi? cz.1 – wprowadzenie]
Co to jest miłość – próba określenia definicji [jak żyć z trudnymi ludźmi? cz.2]
Po kilku doprecyzowaniach, czym jest miłość, przejdźmy do kolejnego, ważnego punktu – typów miłości. W końcu miłość niejedno ma imię. Po co nadajemy jej te imiona? Ano po to, by pokazać, że miłość może mieć różny kształt, realizować inne zadania i dobierać całkowicie inne narzędzia. Wszystko po to, by zrealizować inne cele. Dobrze jest to ustalić sobie na początku tej miłości, by nie przeżyć niepotrzebnego rozczarowania, że włożyło się tyle siły i uwagi w jakąś relację, a to nie przyniosło żadnego rezultatu. Jeśli “kocha się na ślepo” i nie stosuje się odpowiednich zasad do konkretnego typu miłości, to nawet najszczersze pragnienia nie wystarczą i muszą się te działania zakończyć katastrofą… Sukces w miłości nie wynika bowiem z wielkości pragnienia i starań, tylko z mądrego stosowania odpowiednich środków. Wszystkie typy miłości są po coś. Chrześcijaństwo każdy rodzaj miłości docenia i nadaje mu inną funkcję. Filozofowie różnych epok i kultur inaczej nazywali różne typy miłości. Nie sposób ich wszystkich przedstawić, ponieważ czasami się one zazębiają, a w innych momentach różnią się subtelnościami. Różnorodne podziały i definicje wynikają rzecz jasna z różnych mentalności, innych obserwacji oraz odmiennych wstępnych założeń. Po przeczytaniu dużej części z nich i zestawieniu z osobistym doświadczeniem proponuję własną klasyfikację. Nie będę szczegółowo analizował z czego wyrosły poszczególne opracowane przeze mnie typy i dlaczego doszło do ich modulacji, ponieważ zawiera to tak wiele odniesień, że na pewno z konieczności bycia uczciwym względem tych klasycznych podziałów musiałbym wytworzyć tekst typowo naukowy, a nie jest to celem poniższej książki. Zamiast tego podaję swoje nazwy typów miłości, cele jakie są w nich stawiane, adresatów, do których mają być kierowane oraz specyfikę ich przebiegu. Zebrany w ten sposób układ pozwoli przyjrzeć się naszym nastawieniom i działaniom, które podejmujemy w ramach różnych ludzkich działalności. Rzecz jasna poniższa propozycja nie opisuje całego świata ludzkich uczuć i relacji. Świat jest zbyt skomplikowany, by można było go zamknąć w regułach. Obrazowo mówiąc, można te typy miłości porównać do kolorów podstawowych w grafice. Są one podstawą, a do tej bazy dochodzą jeszcze różne odcienie, tony i połączenia tych kolorów podstawowych.
Typ miłości: Miłość do Boga
Stawiane cele: Kochanie najważniejszej Osoby w całym wszechświecie.
Adresaci tej miłości: Trójjedyny Bóg
Specyfika przebiegu: Miłość kierowana do Boga jest tak specyficzna, że nie sposób jej opisać w ramach innych typów miłości. Ona ukierunkowuje całe nasze życie. Nie jest dodatkiem, tylko celem nadrzędnym, który góruje jak Mount Everest nad wszystkimi ziemskimi celami. Dlatego ta miłość ustawia wszystkie inne miłości i nadaje im inny kształt. One są doczesne, a miłość do Boga jest wieczna. Zaczyna się tutaj na Ziemi, a potem jest kontynuowana bez końca w wieczności. Miejmy nadzieję, że tak będzie, bo przy Sądzie Ostatecznym może nastąpić decyzja, że nie będzie kontynuacji i nastąpi oddzielenie, które w języku religijnym nazywamy piekłem.
Miłość do Boga składa się z kilku najważniejszych punktów, które w życiu przybierają kształt wielu czynności zrzeszonych pod jednym sztandarem – kochaj Boga z całych swoich sił. Wspomniane punkty to przede wszystkim szacunek względem Boga, wsłuchiwanie się w Jego Prawo i staranie się, by realizować je w praktyce. Wbrew obiegowym opiniom, nie jest to wcale takie trudne. Miłość Boga nie tyle ma być wymagającym zadaniem, co po prostu przyjęciem pewnego stylu życia. Gdy tak na to spojrzymy, automatycznie ściągniemy ze swoich barków ciężki plecak przymusu i presji, a podejmiemy się wykonania przygody, która jest największym możliwym szczęściem. Bardzo nie lubię narracji mówiącej o wysiłku, bo ona nie jest chrześcijańska, tylko mechaniczna. Jezus wolał inny odbiór. Sam przecież wystosował bardzo sensowne zaproszenie: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie»” ( Mt 11, 28-30). Czy w powyższych słowach widać jakikolwiek przymus i nerwowe wymachiwanie palcem wskazującym? Nie. To dlaczego chrześcijanie tak bardzo boją się współpracy z Bogiem? Dlatego, że chcieliby uczynić z niej zestaw zdobywania punktów za dobre zachowanie i pojedyncze działania. Chcieliby zrobić swoje i wziąć urlop. A w relacji z Bogiem chodzi o krok zaufania, by przyjąć, że opisana przez Niego rzeczywistość jest dobra i wszystko, co proponuje na pewno nas rozwinie. Gdy przyjmiemy to jako automatycznie swoje, będziemy to robić z serca, bo to nasze, a nie prawo, które jest wciskane z zewnątrz. Aby opisać szczegóły tej miłości potrzeba by było streścić całą teologię katolicką i rozważyć każdy element Pisma świętego. Dlatego, aby dać zwięzłą odpowiedź na pytanie, czym jest miłość do Boga, lepiej po prostu stwierdzić, że to życie w świetle Jego Słowa, w którym pomagają nam sakramenty – widzialne znaki Jego niewidzialnej łaski.
Typ miłości: Miłość duchowa
Stawiane cele: Pokochanie siebie i innych w ten sposób, by się nie pogubili w tym świecie i wiedzieli, co jest tak naprawdę ważne.
Adresaci tej miłości: ja sam i wszyscy ludzie (określani jako bliźni) .
Specyfika przebiegu: Bardzo trudna miłość, bo wymagająca wielkiego dystansu do siebie i zgody na to, że moje odczucia, myśli, emocje i sposób patrzenia na siebie nie zawsze są najlepsze i potrzebują innej perspektywy, by wrócić na prawidłowe tory. Brzmi to początkowo niezbyt pozytywnie, więc wejdźmy w szczegóły, by odkryć potencjał tej miłości. Nie bójmy się miłości duchowej i nie twierdźmy, że jest ona poruszaniem tematu z wysokiego “c”. Fakt, miłość duchowa szuka w życiu głębi i wymiaru niewidzialnego, ale wcale nie jest odrealniona.
Aby nie popaść już na samym początku tworzenia definicji w błędne rozumienie tego pojęcia, jasno zaznaczmy, że mówiąc o duchowości ograniczamy się do chrześcijaństwa, które jest unikatowe w swoim rozumieniu współpracy z Bogiem. Tym bardziej nie da rady, jak to twierdzą niektórzy ateiści, mówić o duchowości bez Boga. Takie działanie nie jest duchowością, tylko życiem wewnętrznym, które jest zgoła inne, bo kręci się samo wokół siebie i nie jest wychylone ku Komuś, który je przekracza. Co najwyżej jest nastawione na relację z drugim człowiekiem. Chrześcijańska miłość duchowa jest natomiast poszukiwaniem woli Boga. A ona, jak wie każdy naśladowca Chrystusa, nie tylko odnosi się do naszej relacji z Wszechmogącym, ale również do do wszelkich kontaktów z drugim człowiekiem i samym sobą. Ze względu na Boga inaczej traktujemy cały świat. Przypominamy sobie fragment Ewangelii wg. św. Mateusza: “Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Tego będzie dotyczył również Sąd, który jest przed nami. Jak podkreśla Jezus, na sądzie ostatecznym będziemy nie jeden raz zdziwieni tym, że uczyniliśmy coś dla Niego, chociaż nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy: “Wówczas zapytają sprawiedliwi: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię? lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?” (Mt 25, 37-39). To ciekawe, że Chrystus opowiadając o uczynkach miłosiernych względem bliźnich ukazał je jako czyny Samarytanina – typowego żydowskiego wroga. Zrobił to specjalnie, by pokazać, że nasza miłość duchowa ma się wyrażać w czynach, a nie jest tylko kwestią przynależności do Narodu Wybranego czy Kościoła. Pokazuje to, że miłość duchowa, chociaż nazywana duchową, czyli odbywającą się w sercu, musi wyrażać się na zewnątrz w konkretnych działaniach.
Miłość duchowa jest poszukiwaniem tego, co to znaczy być człowiekiem. Dopóki nie rozwiniemy sfery duchowej ciężko będzie o uzyskanie dojrzałej postawy względem świata jak i samego siebie. Jeśli pozostaniemy tylko z własnymi myślami, popędami i emocjami to poddajemy się pod dyktaturę ciała. Nie może jednak tak to wyglądać, ponieważ człowiek przekracza swój byt i jest czymś więcej niż jego ciało i odbywające się w nim procesy. Nie warto się więc cisnąć w swoim myśleniu, które jest “układem zamkniętym”, tylko trzeba otworzyć się na wiedzę z zewnątrz (wiedzę objawioną), która otwiera nam oczy na wiele rzeczy, które nasze popędy chciałyby pominąć, ponieważ kierują się tylko egoizmem i chęcią zagwarantowania sobie bezpieczeństwa. Miłość duchowa jest więc po to, by wznieść się ponad swoje ciało i konwenanse społeczne i dzięki temu stanąć czasami z boku i mądrze ocenić, co to znaczy być człowiekiem. Jak widać, miłość duchowa jest koniecznością zadawania ważnych egzystencjalnych pytań wobec doświadczenia mojego i innych osób. Dzięki temu dochodzimy do odkrycia tajemnicy człowieka i sensu jego życia, które nie jest tylko zaspokajaniem potrzeb, ale szukaniem czegoś więcej. Święty Paweł w Liście do Galatów zastosował bardzo ważny podział na życie według ciała i życie według ducha. Inspirowani tym bardzo ostrym podzieleniem na dwa sposoby przeżywania rzeczywistości, musimy ciągle uczciwie zadawać sobie pytanie: czy mamy wolność od tego, co „się rodzi z ciała”? Miłość duchowa względem siebie samego jak i naszych bliźnich zakłada, że będziemy potrafili żyć w tym świecie nie dając się za bardzo w niego wciągnąć. O wiele łatwiej jest uciec lub bać się świata, aby przypadkiem nie zaciągnąć jego myślenia. Tylko, czy jest to dojrzałe? Czy nie jesteśmy powołani, jak wskazuje początek Księgi Rodzaju do panowania nad tym światem i do wprowadzania go w kontakt ze Stwórcą? Od razu przypomina mi się również zaproszenie wstępującego do nieba Jezusa: “«Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu!” (Mk 16,15)
Dlatego pamiętajmy, nie możemy przerażać się walką z ludzkimi popędami i pragnieniami. Jestem świadomy, że historia chrześcijaństwa zapisała na swoich kartach wiele dziwnych sposobów realizacji tych założeń. Przez “szukanie czegoś więcej” nie możemy zatem rozumieć uciekania od świata i przekreślanie swoich potrzeb. Dojrzałe podejście do tematu zakładałoby cieszenie się stworzonym światem ze świadomością, że nie jest on ostateczną odpowiedzią na sens mojego istnienia, tylko przedsionkiem do tego, co jest najważniejsze. Nie boję się doczesności, bo ona jest mi dana od Boga, ale nie mogę dać się przekonać, że ona jest punktem docelowym, który zdominuje moje myślenie i sprawi, że tylko się na tym skupię. Wiem, że powoduje to rozdarcie u osób, które by chciały podejść do tematu zero jedynkowo. Albo jedno, albo drugie. Ale w darowanym nam życiu jest inaczej. Bóg daje nam “tutaj i teraz”, by zobaczyć i poniekąd sprawdzić, jak odnajdziemy się w późniejszej wieczności. Podobnie jak w przypowieści o talentach: „Dobrze, sługo dobry i wierny! Byłeś wierny w rzeczach niewielu, nad wieloma cię postawię: wejdź do radości twego pana!” (Mt 25,21). Aby się nie okazało, że nasze wycofanie z tego świata spowoduje gnuśność, zamknięcie się na Boga i ocenienie Go jako złego gospodarza. To prawda, że niektórzy mają powołanie do zakonów klauzurowych, które w oddaleniu od świata poświęcają się modlitwie (i pracy). Tylko, że ich formuła nie jest oznaką, że każdy ma się bać uczestniczenia w świecie. One są po to, by się modlić za nas, będących w świecie, abyśmy nie pogubili się w akcentach i nie próbowali na ziemi zorganizować sobie miejsca docelowego.
Miłość duchowa i wynikające z niej traktowanie drugiego człowieka i planowanie własnych dążeń sprawia, że nie dajemy się oszukać w sprawie dobrobytu materialnego. To nieprawda, że człowiek żyjący w dobrobycie zewnętrznym jest na pewno człowiekiem szczęśliwym. Pieniądz i dobre zdrowie tylko pomagają w życiu, ale na pewno nie dają gotowego spełnienia.
Podsumowując, miłość duchowa to prawidłowe strojenie naszego serca – centrum naszych decyzji i dążeń – by wybierało życie zgodne z wolą Boga. Czasami będzie to wymagało trudnych słów skierowanych do ludzi z którymi żyjemy na co dzień i wolelibyśmy nie zaburzać ich “świętego spokoju”. Należy jednak pamiętać, że zawsze robimy to z troski o nich i dla ich dobra. Nawet wtedy, gdy tego nie rozumieją i stawiają temu opór. Niestety jednoznaczne określenie się po stronie Boga i zawierzenie Mu powoduje różne konflikty. Jezus nie ukrywał konsekwencji chrześcijaństwa: “Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien” (Mt 10, 34-37).
Miłość duchowa jest przestrzenią zbliżania się do Boga i drugiego człowieka. Nawet wtedy, gdy na początku wygląda to na rewolucję. Nic bardziej mylnego. Po prostu trzeba boleśnie zrezygnować z podtrzymywanej ludzkimi siłami i konwenansami sztucznej miłości, by przejść do tej, która jest zbudowana na solidnych fundamentach.
Typ miłości: Miłość wychowawcza
Stawiane cele: wychowanie osób z którymi mamy kontakt, czasami jako rodzice, czasami jako mentorzy lub osoby, które są odpowiedzialne za jakąś dziedzinę życia.
Adresaci tej miłości: nie tylko dzieci i nasi podwładni, lecz wszyscy, których chcemy czegoś nauczyć
Specyfika przebiegu: Nie ma łatwiejszego sposobu na pokłócenie się z rodzicami, jak poruszenie tematu wychowania ich dzieci. Bardzo duży procent osób, obojętnie jakie miałoby wykształcenie i doświadczenie życiowe, ma przekonanie, że zna się na wychowaniu. Rzeczywiście, patrząc na tę kwestię z perspektywy prawnej, nie trzeba mieć specjalnego przeszkolenia, by realizować prawa rodzicielskie. One są nadawane z góry, bez rozważania czy się ktoś nadaje, czy nie. Dopiero dysfunkcyjne sytuacje sprawiają, że się te prawa ogranicza lub się ich pozbawia. Płynie z tego bardzo błędny komunikat, że na wychowaniu znają się wszyscy oprócz tych, którzy przekroczyli granice wyznaczone przez prawo. Niestety prawda jest inna. Nie każdy zna się na wychowaniu. Ono jest wielką sztuką i wymaga wielkiej wiedzy i doświadczenia. Miłość wychowawcza, która jest potrzebna każdemu człowiekowi, nie tylko rodzicowi w kontekście jego dzieci. Wychowujemy się jako społeczeństwo, środowisko sąsiedzkie. Wszędzie tam, gdzie jesteśmy i mamy interakcje z innymi ludźmi, musimy pamiętać, że kochanie nie polega tylko na przekazywaniu dobrych emocji, ale również na prowadzeniu do dobra. Koncepcji i teorii wychowania jest bardzo dużo. Każda kultura i światopogląd wykształcił w sobie metody i reguły funkcjonowania, które mają wpłynąć na rozwój jednostki. Główną wytyczną chrześcijańskiej miłości wychowawczej jest miłość bliźniego, czyli zadbanie nie tylko o to, by poczuł się kochany i zaopiekowany, ale również przypomnienie mu, gdzie jest prawdziwe dobro, by się pośród różnych pragnień i ziemskich celów nie pogubił. Wychowanie nie jest jednak tylko działaniem negatywnym, które zakłada wyznaczanie granic i przypominanie o tym, czego nie można robić. Wielokrotnie działalność wychowania ma aspekt pozytywny, który polega na wydobywaniu tego, co kryje się w człowieku. Bardzo ciekawie tłumaczy to samo słowo “wy-chowanie”. Coś, co zostało w nas ukryte nagle ujrzy światło dzienne. Mamy jako ludzie wiele potencjału i duchowego bogactwa, które mogą nas zaprowadzić na wyżyny człowieczeństwa i osiągnięcia bardzo atrakcyjnej osobowości. Nie okłamujmy się, że wychowanie nas nie dotyczy. Każdy z ludzi ma wiele sytuacji, kiedy inni wręcz oczekują od nas, byśmy wskazali im drogę. Nie wystarczą tam enigmatyczne odpowiedzi na kształt tego, co powiedział Jezus na stwierdzenie Tomasza Apostoła: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę? “ (J 14,5). Nie wystarczy odpowiedzieć jak Jezus, że sami jesteśmy drogą, bo my zbawicielami nie jesteśmy. Ludzie potrzebują od nas konkretnych wskazań, by wiedzieli, jak mają się odnaleźć w przestrzeniach, które z nimi współtworzymy lub wiedziemy w nich prym.
Nie można zakładać, że wychowanie jest adresowane tylko do młodszego pokolenia. Bardzo często do dobrych postaw trzeba również motywować osoby starsze. Nie warto się obrażać na tych, którzy chcą wpłynąć na nasze myślenie. Każda inność z którą się spotykamy, jest szansą do rozwoju. Nawet jeśli nie utożsamiamy się z kogoś wartościami albo stylem funkcjonowania, to nie oznacza, że ktoś nie ma nam niczego do zaoferowania. Od ludzi całkowicie innych od nas możemy się wiele nauczyć. Zawsze jest to spotkanie z innym światem wrażliwości i rozumienia otoczenia. Najważniejsze, by wzajemne wychowywanie się do dobra odbywało się w klimacie poszanowania wolności. Jeśli łamiemy kogoś wolną wolę i stosujemy nieuczciwe taktyki, nasze postępowanie trzeba bardziej nazwać manipulacją i oszustwem, a nie wychowaniem.
Jakie są cechy charakterystyczne miłości wychowawczej? Przede wszystkim jest ona długodystansowa. Nie da rady dostrzec jej efektów w krótkim czasie. Tak jak inne formy miłości bardzo szybko mogą dostarczyć satysfakcji, tak miłość wychowawcza potrzebuje dłuższego okresu, by wydać owoce. Bierze się to z faktu, że zmiana postaw u człowieka nie odbywa się od razu i nie zawsze można postępować w ten sposób, jak chcielibyśmy to robić docelowo. Wychowanie zakłada bowiem etapy oraz pewną taktykę. Dzisiaj muszę robić tak, by wypracować jakąś cechę i móc jutro robić inaczej i tak krok po kroku zbliżać się do kształtu, który będę uważać za docelowy. Z takiego podejścia wynika zupełnie inna praktyka. W pozostałych rodzajach miłości od razu odkrywamy wszystkie karty, ponieważ chcemy się w nie w pełni zaangażować. Z kolei miłość wychowawcza z góry zakłada, że potrzeba czasu i doświadczenia, by opowiedzieć wychowywanemu całe nasze serce. Wychowanie jest bowiem miłością z myślą o przyszłości i dla przyszłości. Tym bardziej, że miłość która ma być trwała i nie chce się wypalić po pierwszym sezonie, potrzebuje głębszego przemyślenia.
Miłość wychowawcza wychodzi także z założenia, że nie jeden raz trzeba stanąć obok przeżywanych emocji. Nie możemy inwestować tylko w te rozwiązania, które powodują w nas odczucie komfortu. Wychowywanie innych powoduje wiele przeciwności i konieczności rozwiązywania narastających konfliktów – zarówno tych wewnętrznych jak i międzyludzkich. Dlatego dokonujemy swego typu kalkulacji zysków i strat. Analizujemy argumenty za i przeciw, przez co nasza postawa nie wynika z aktualnie przeżywanych stanów, tylko realizowanego planu. Wychowanie jest procesem, więc mimo koniecznej dozy spontaniczności, ma jasno wyznaczone cele i program, który realizujemy.
Sfera uczuciowa, chociaż bardzo ważna i wymagająca szacunku, musi być czasami odstawiona na bok, by uczyć postaw pragmatycznych, które obok przyjemności są przede wszystkim użytkowe i powodujące kształtowanie światopoglądu. Nasz wychowanek w wyniku obserwacji działań dyktowanych przez miłość wyciąga wnioski i przez to tworzy nowe wyobrażenia o otaczającym go świecie. Dlatego nie jeden raz trzeba schować emocje do kieszeni, a wybrać rozwiązania zdroworozsądkowe. Rzecz jasna nie oznacza to “zimnego chowu” i czynienie czegokolwiek w poprzek emocji. Chodzi raczej o to, by nie być pod dyktaturą emocji, ale w swoim postępowaniu kierować się mądrością, a nie tylko pierwszymi odruchami. Nasze emocje trzeba widzieć i realizować, ale nie uważać ich za ostateczną konieczność. Gdy zaczniemy dopuszczać intelekt do podejmowanych decyzji coraz jaśniej będziemy widzieć, że pewne rzeczy już od samego początku wyglądają na bardziej logiczne.
Miłość wychowawcza sięga wielokroć po polityczną mowę. Nie oznacza ona kłamstwa, lecz ciągłe rozważanie, co można powiedzieć, a z czego lepiej zrezygnować. Niekiedy wiedza zamiast kształtować, zabija w ludziach nadzieję i dobre pragnienia. Nie oznacza więc ona toksycznego filtrowania komuś rzeczywistości, tylko świadomość, że osoba, która jest w ciągłym procesie wychowania nie może o wszystkim wiedzieć, ponieważ by tego po prostu nie zrozumiała. Do prawidłowego zrozumienia pewnych treści potrzebne jest doświadczenie i obycie w temacie, a je trzeba systematycznie wypracowywać. Bez wystarczającej dojrzałości wiedza może być zabójcza.
Część komentarzy wedle zasad miłości można by było odczytać jako niepotrzebne drążenie dziury w całym. Miłość wychowawcza patrzy zgoła inaczej. Ona porusza tematy, które wiele osób woli omijać, by nie nadepnąć na minę. Tutaj jest jednak to ryzyko potrzebne, by ukształtować naszego “wychowanka” – zarówno tego starszego jak i młodszego. Nierzadko z komentarzy wsadzających kij w mrowisko rodzą się bardzo twórcze dialogi i przeniesienie relacji na nowy poziom.
Tym bardziej, że miłość wychowawcza ma za zadanie zmianę postrzegania kogoś świata. Odbywa się to poprzez uwrażliwienie na różne rzeczy oraz pokazywanie, że nie zawsze świat wygląda tak jak my go odbieramy. Rzeczywistość jest o wiele bogatsza niż to, co dostrzegamy. Dlatego jedną sytuację wiele osób odbierze zupełnie inaczej, ponieważ skupią się na innych punktach i odmienne rzeczy uważają za istotne. Dlatego pięknym sposobem realizacji miłości wychowawczej jest przypominanie o reszcie świata i innych sposobach podejścia do rzeczywistości. Warto sobie ciągle przypominać, że wychowanie nie jest jego adoracją i oddawaniem komuś hołdu. Wiadomo, że jak na kimś nam zależy, to chcielibyśmy mu przybliżyć niebo. Ale czy przesadne działanie w tym kierunku nie wbije kogoś w pychę i nie wzbudzi przekonania, że jest pępkiem świata? A jak wszystkim wiadomo, rzeczywistość lubi twardo z tego rozliczać i czym wyżej się usiądzie, tym boleśniejszy jest upadek.
Kochanie jako wychowawca polega także na opiece nad uczącą się osobą. Chrześcijanin nie powie do drugiego człowieka: “widziały gały, co brały”. Chociaż pozory wskazują na słuszność tego powiedzenia, nie zawsze nasi wychowankowie wiedzą jakie są konsekwencje ich czynów. Szczególnie wtedy, gdy nie mają jeszcze znacznego doświadczenia w danej dziedzinie. Zresztą, o mądrości nie świadczy metryka, tylko mądrość życiowa. Lubię z przekąsem upominać starszych, którzy twierdzą, że mogą mieć ostatnie zdanie z racji większej ilości przeżytych wiosen. Wtedy z lekką ironią mówię, że ilość lat nie mówi o długości pozytywnego doświadczenia, ale bardzo często o długości popełniania błędów. Czy nie jest bowiem tak, że ludzie mogą dłużej się mylić?
Miłość wychowawcza pamięta o tym, że kształtujemy nie tylko zewnętrzne postawy, ale również kogoś uczucia. Nie w takim sensie, że mówimy komuś, co ma czuć w konkretnych okolicznościach. Nikomu nie można dyktować jego życia wewnętrznego. Ono powinno być naturalnym poruszeniem serca. Jednak poprzez przykład i dzielenie się naszymi interpretacjami rzeczywistości, inni zaczynają różne rzeczy dostrzegać, a przez to budzą się im inne niż dotąd emocje. Wielu pedagogów zaznacza, że w dojrzałym wychowaniu bardzo ważna jest odmienność ról. Raz mówimy, a potem słuchamy. Raz dajemy, a następnie bierzemy. Nie możemy być tylko wykładowcami praw i zasad, a obok tego nie chcieć słuchać tego, co mówi druga osoba. Nie możemy okazywać braku szacunku wobec zdania nawet bardzo młodego człowieka. Jego nikłe doświadczenie życiowe nie powinno nas zniechęcać do wsłuchiwania się w jego potrzeby. Twierdzenie, że ja wiem lepiej prowadzi do dyktatury i… tresury. A ona nie jest wychowaniem, tylko kształtowaniem niewolnika. Oni z kolei przy pierwszej lepszej okazji uciekają od swoich panów. Przyjaciół ma się z kolei na całe życie. Do dzisiaj pamiętam jak wzruszyła się moja mama, gdy jej powiedziałem jako nastolatek, że jest moją mamą z przymusu, ale przyjaciółką z wyboru. Takich komentarzy od wychowanków życzę wszystkim.
Typ miłości: Relacyjna
Stawiane cele: chcemy poprzez nią nawiązywać piękne, długotrwałe, głębokie relacje międzyludzkie
Adresaci tej miłości: wszyscy, z którymi chcemy tworzyć więzi
Specyfika przebiegu:
“Żaden człowiek nie jest samoistną wyspą: każdy stanowi ułamek kontynentu, część lądu. Jeżeli morze zmyje choćby grudkę ziemi, Europa będzie pomniejszona, tak samo jak gdyby pochłonęło przylądek, włość twoich przyjaciół czy twoją własną. Śmierć każdego człowieka umniejsza mnie, albowiem jestem zespolony z ludzkością. Przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon: bije on tobie” pisał Ernest Hemingway w powieści miłosnej pt. “Komu bije dzwon”. Już sam kontekst i doświadczenie autora – wojna domowa w Hiszpanii – wskazuje na bardzo duże przemyślenie słów. Do tego możemy dodać bardzo istotne dociekania personalizmu chrześcijańskiego, który precyzyjnie określa, że człowiek jest istotą relacyjną. We wspólnocie czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Bez relacji z ludźmi ciężko mu wykrzesać drzemiące w nim piękno. O ile jest to wogóle możliwe… Relacje otwierają nas na świat drugiej osoby, która zawsze jest inna niż my. Nawet wtedy, gdy jest z tej samej rodziny, wychowywana na tym samym podwórku i chodząca do tej samej szkoły. Oprócz naszej odmienności temperamentów, charakterów i różnorodnych doświadczeń życiowych, każdy człowiek ma w sobie po prostu wpisaną “inność”, bo jest kimś odmiennym i odrębnym mimo tego, że należy do różnych grup. Dlatego relacja oznacza w skrócie spotkanie z kogoś “innością”. Przez to każda więź jest zawsze trudem. Wielokroć wydającym piękne owoce i dającym satysfakcję, ale trudem. Z tego właśnie powodu, chociaż każdy człowiek potrzebuje do swojego rozwoju drugiej osoby, wielu z nas ucieka przed relacjami, albo szuka takich, które są relacjami tylko z nazwy lub kategorii. Relacja jest nam potrzebna, bo w niej doświadczamy miłości i akceptacji, ale gdy będzie forsować nasze granice i dotykać naszej godności to stanie się miejscem doświadczania zła i bólu.
Relacja zawsze zakłada otwartość na kogoś świat. Jeśli nasza wrażliwość kończy się wraz z czubkiem naszego nosa, jesteśmy po prostu egoistami, którzy nie będą potrafili nawiązywać więzi i będą oczekiwali adoracji naszego sposobu odbierania świata. Relacje – czyli nasze współprace ze światem szerszym niż nasze “ja”, są zarówno otrzymywaniem wsparcia w naszych projektach, radościach i smutkach jak i otwartością na kogoś świat, który ma również swoje piękno i trudy. Musimy więc wpisać w przebieg relacji międzyludzkich czas na towarzyszenie w kogoś przeciwnościach. Okazane innym wsparcie bardzo mocno procentuje. Im się bowiem więcej w kogoś życie zagłębimy, tym więcej również otrzymamy. Przynajmniej tak powinno być. Niestety z tym bywa różnie, bo są osoby, które potrafią tak mocno skupić na swoich problemach, że ciężko tam znaleźć miejsce na wbicie najmniejszego klina naszych spraw. W takich, nazwijmy to patologicznych kontaktach, również powinniśmy zachować umiar i w odpowiednim czasie dostrzec kogoś narcystyczne tendencje i skierować do specjalisty. Dostosowanie się do drugiej osoby ma zawsze swoje granice. Bardzo mocno trzeba to podkreślić.
Jak bowiem dobrze wiemy, relacje mogą być różne. Relacje bywają przypisane z góry, będące celem samym w sobie, albo punktem odbicia do czegoś innego. Traktowane poważnie, z zaangażowaniem albo instrumentalnie. Tylko na chwilę, z powodu jakiejś akcji lub tymczasowego pobytu i zainteresowania się jakimś tematem, albo z założenia na całe życie i przedłużone o wieczność. Relacje są również odmienne z racji na stosunek do drugiej osoby. Niektóre za główny punkt traktują równość i partnerstwo w decyzjach dotyczących tych osób, a niektóre od razu podają w jakim układzie będzie to funkcjonować. Poza tym relacje będą się różnić w zależności od tego, czy będą tylko oficjalne i będą dotyczyć współpracy w jednym lub kilku punktach, czy raczej całościowej i wszechstronnej. Obojętnie, które z powyższych (lub wielu innych) wytycznych relacje będzie realizować, bardzo ważna jest uczciwość i precyzyjne określenie kształtu układu międzyludzkiego. Nie zawsze musi się to odbyć na samym początku relacji, ale na pewno wraz z okazywanym zaangażowaniem, powinno się nazywać różne pojawiające się w niej szczegóły. Jak to mawiali starożytni rzymianie: “Jasne prawa mnożą przyjaciół”. Dlatego nie można ciągle robić trudnej do odszyfrowania pokerowej miny, lecz postawić przysłowiową kawę na ławę. Aby nikt nie poczuł się wykorzystany i nie budował relacji tylko w swojej wyobraźni i nie okazało się, że druga strona nie chce wchodzić w takie formy intymności i zażyłości. Nie da rady tutaj ustalić wszystkiego poprzez zagadkową rozmowę “między wierszami”. Relacja zakłada szczerość. Wiadomo, że będzie ona różna w zależności od czasu trwania i głębi danej relacji. Szczerość nie oznacza zawsze powiedzenia wszystkiego. Pewne rzeczy trzeba zachować dla siebie. Szczerość oznaczałaby raczej założenie, że kiedy już coś mówię, to nie może być w tym kłamstwa. A jeśli wydzielam jakiejś treści i część zachowuję dla siebie, to w ramach tego co mówię nie może być krętactwa i jest to nastawione na dobro tej osoby.
W pewnym momencie relacji, na pewno nie na samym początku, przychodzi chwila na powierzanie tajemnic. To kamień milowy relacji, który pokazuje, że doszło do wytworzenia klimatu zaufania i można na nim zbudować coś więcej. Nie jestem zwolennikiem mówienia komukolwiek wszystkiego. Są rzeczy, które trzeba zostawić dla siebie. Nawet w małżeństwie. Założenie, że pełne zaufanie każe opowiedzieć o sobie wszystko jest bardzo destrukcyjne. Rzecz jasna, nie promuje skrywania i tworzenia aury niepewności. Mówię o tym, że pewne rzeczy mogą po prostu zniszczyć druga osobę. Wiem, że są relacje, gdzie ludzie mówią sobie wszystko, ale w bardzo niewielu przypadkach się to udaje i jest twórcze. Taka postawa wymaga ogromnej dojrzałości obu stron. Tylko w takich okolicznościach opowiedzenie najciemniejszych, najbardziej wstydliwych spraw pozwala realizację ideału noszenia swoich brzemion (por. Ga 6,2). Zresztą, to bardzo długi i skomplikowany temat. Na osobną książkę.
Dodatkowo, w relacji potrzeba lojalności, czyli takiego samego zachowania zarówno w obecności danej osoby, jak i wtedy, gdy jest nieobecna. Brak lojalności jest potwierdzeniem, że nasze zachowanie jest instrumentalne i brak w nim wierności temu, co wcześniej wyraziliśmy. Robimy coś po to, by spowodować efekt i ocieplenie swojego wizerunku, a nie po to, by wyrazić autentyczną miłość i stosunek do drugiej osoby. Odkryty brak lojalności jest często tak dużą raną, że relacja nie może być już kontynuowana na takim samym poziomie. Nadszarpnięcie potrzebuje czasu, by się odbudować i na nowo udzielić komuś kredytu zaufania. Zobowiązania zobowiązują – chciałoby się przypomnieć zapomnianą w takich sytuacjach oczywistość. Nie dotyczy to tylko partii politycznych, koalicji i biznesów. Każda relacja nie może funkcjonować bez lojalności. Gdy widzimy jej brak relacja jest niestety tylko jednostronna. A czy można mówić o jednostronnej relacji? Czy nie podważa to sensu i znaczenia tego słowa? Identycznie jak miłość platoniczna, która nie tyle jest miłością, co poświęceniem jednej strony i zaangażowaniem, które nie jest doceniane. O ile można w ten sposób żyć przez jakiś czas, w ten sposób pokazywać swój wysiłek i komunikować, że ktoś jest dla nas ważny, nie można przyjąć, że tak może być cały czas. Wtedy takiego układu nie nazywamy relacją, a miłość, którą komuś okazujemy jest miłością nieprzyjaciół, bo ten człowiekiem nie-jest-przyjacielem. Taka miłość rządzi się innymi prawami i wymaga zastosowania reguł, które pozwolą drugiej stronie wzbudzić chęć poprawy. Jeśli nie zastosujemy tej trudnej formuły, przyzwyczajamy kogoś do tego, że można nas deptać i nie okazywać nam szacunku. A czy to można wpisać w przykazanie miłości siebie i bliźniego? W żadnym wypadku.
Dalej, relacje pociągają odpowiedzialność, bo wkładają w nasze ręce część kogoś życia i jego wrażliwość. Gdy ktoś o czymś mówi, to znaczy, że jest to dla niego ważne. A na ile my szanujemy składany w nasze ręce sekret lub nawet jawną rzeczywistość? Kiedy człowiek ściąga przed nami swój pancerz i pokazuje, kim naprawdę jest o wiele łatwiej go zranić. Czy z delikatnością podchodzimy do tego, jak o sobie mówi oraz co mówi? Relacja zakłada tworzenie więzi i budowanie przywiązania. W zależności od typu relacji będzie z tego wynikało również większe lub mniejsze poświęcenie. Nie da rady praktykować miłości w relacji jeśli nie założy się, że będę w stanie coś dla niej poświęcić. Przerażają nowoczesne tzw. “wolne związki” (już sama nazwa jest absurdem, bo albo jestesmy wolnymi ptakami, albo wchodzimy w związek, który nie pozwala nam hulać jak halny po górach). Słysząc, że ktoś u samym początku stwierdza, że będzie coś ze mną tworzył do momentu, kiedy będzie mu to odpowiadało, wiem, że nie ma co się nastawiać na zbyt długą przyszłość. Nie bez powodu w protokołach przedślubnych zadaje się narzeczonym pytanie, czy ich miłość nie jest warunkowa. Co to jest bowiem za relacja, której trwałość i kontynuacja zależy od samego początku od spełnienia jakiegoś warunku? Czy wtedy ta rzecz nie jest dla nas ważniejsza od osoby i całej reszty jej cech?
Kolejna sprawa to wspólny cel. Czy nasza relacja coś tworzy i jakoś się materializuje? Czy to poprzez rodzinę – gospodarstwo domowe, czy to przez jakiś projekt? Kiedyś usłyszałem bardzo uczciwe rozróżnienie między przyjaźnią i miłością oblubieńczą. Miłość oblubieńcza to patrzenie na samych siebie, a przyjaźń (inaczej: miłość przyjacielska w relacji) to patrzenie w jednym kierunku. To bardzo ważne, by w każdej relacji wyznaczyć sobie cel. Jeśli go nie będzie od razu po wypaleniu emocji zostajemy z niczym. Nie wiemy co razem tworzymy, więc również nie za bardzo mamy świadomość, o co mamy walczyć i po co burzyć powstałe między nami mury. Im bardziej twórcza będzie relacja, tym więcej będzie w niej pozytywnie odbieranych emocji. Twórczość, wartość merytoryczna rozmów i dobre cele pozwalają o wiele łagodniej przeżyć różne kryzysy i tąpnięcia w relacji.
Relacja nie zawsze oznacza uprawianie seksu. Bo jeśli byłoby inaczej, to jak osoba heteroseksualna miałaby tworzyć relację z osobą tej samej płci? Jak by wyglądały relacje między rodzicami i dziećmi lub między osobami ze znaczącą różnicą wieku? Seks jest tworzeniem głębokich więzi z wybraną osobą, względem której się zobowiązuje do konkretnych rzeczy. W innych przypadkach mamy do dyspozycji wiele innych narzędzi relacjo-twórczych. Warto w samym słowie seks wrócić do łacińskiego tłumaczenia, gdzie łacińskie “sexus” oznacza tyle co płeć. Nie można więc redukować seksu tylko do współżycia i tak daleko idącej intymności. Zachowania seksualne to nie tylko różne formy współżycia seksualnego czy autoerotyzm. Warto na to pojęcie spojrzeć szerzej. W jednej z definicji podanych przez Encyklopedię PWN seks to „ogół spraw związanych z życiem płciowym człowieka”. Wynika z tego, że seksualność można realizować bez zbliżenia. Każde ciepłe słowo, komplement, uścisk dłoni, przytulenie czy delikatny pocałunek na przywitanie mogą być środkami do wyrażenia relacji bliskości i wcale nie muszą być flirtem, zachętą do przekraczania granic, które są chronione z racji na tę jedną, jedyną osobę.
Czas. Aby praktykować miłość relacyjną trzeba mieć czas. Relacje trzeba pielęgnować. Nie da rady zrealizować ją z doskoku. Do dzisiaj pamiętam moją babcię, która widząc jak z pośpiechem wykonuje jakąś czynność mówiła: “jedną ręką to się kury maca”. Wiejska, stara, sprawdzona mądrość. Relacje również trzeba wziąć w obie ręce i dać im czas, by nastąpiło zacieśnienie więzi. Nie bez powodu mówiło się kiedyś, że aby ktoś stał się przyjacielem trzeba z nim „zjeść beczkę soli”. Przecież nikt nie siadał przed takową beczką i nie jadł soli łyżkami. Chodziło o to, by przy różnych posiłkach po trochę tej soli dodać dla smaku. Tak samo relacje, aby mogły być dla nas satysfakcjonujące potrzebują czasu, by odkryć co dana osoba uważa na różne tematy. Są relacje, które z natury są na chwilę lub z określonego celu i nie mają wpisanej w swoje zasady trwałości i zażyłości. One też bywają dobre. Tylko, dlaczego w ramach nich powierzamy komuś najskrytsze tajemnice i oczekujemy, że będą dla nas głównymi punktami życiowego odniesienia? Skoro są one tymczasowe i ograniczone, to również traktujmy je z lekkim przymrużeniem oka, by niepotrzebnie nie doświadczyć zawodu.
Gotowość do wybaczania, czyli transformowania naszej relacji. Kolejny bardzo długi temat, który potraktuję tylko informacyjnie. Jeśli chcemy mieć relację, to nie może być ona praktykowana tylko do pierwszego konfliktu i/lub doświadczonego bólu. Nawet jeśli ktoś miał pełną świadomość tego, co robi, trzeba dać mu kolejną szansę, o ile chce się przyznać do popełnionego błędu. Jeśli nie chce, trzeba zastosować reguły miłości nieprzyjaciół. Co ciekawe, każda zadra uczy nas czegoś o drugiej osobie oraz o nas samych. By była ona twórcza trzeba tak doprecyzować relację i funkcjonujące w niej zasady, by w przyszłości nie doszło do zranień w identycznej przestrzeni. Wiadomo, że nie da rady opracować prawa, które stworzyłoby środowisko, w którym nigdy nie dojdzie do zranienia. Wtedy byłoby zbyt sztucznie i sztywno. Niemniej, przepracowane trudności i jasno nazwane konsekwencje poszczególnych odejść od normy sprawiają, że ludzie przestają traktować się przedmiotowo i widzą, że ich decyzje mogą ranić konkretną osobę, która ich kocha.
Równość, czyli partnerstwo. Rezygnujemy z manipulacji. W relacjach nie może dochodzić do podziału na osobę która jest “u góry” oraz na osobę, która jest manipulowana. Nawet w sytuacjach, gdy ktoś ma średnie używanie rozumu i inteligencji. Relacja szanuje drugą osobę. Bywa, że trzeba zadziałać wychowawczo, ale nigdy nie możemy podchodzić do kogoś jak do gorszego, kto ma mniejsze prawa, kompetencje i uprawnienia niż my. Wtedy jesteśmy o krok od bycia dyktatorami. Albo już nimi jesteśmy… Omawianie z kimś ważnych kwestii, jak i szczególików życia polega na osiąganiu po rozwiązania akceptowane przez obie strony. Wyjątkiem są sytuacje, gdy ktoś siebie rani lub niszczy. Wtedy trzeba odsunąć od niego rzeczy, które go zabijają – czy to fizycznie, psychicznie czy moralnie. Tylko, czy w tych definitywnych reakcjach nie jesteśmy zbyt pochopni? Czy nie za szybko twierdzimy, że my wiemy lepiej? Gdy nasze relacje odbywają się w pędzie emocji, bardzo często dziecko jest wylane z kąpielą. Oj, zdecydowanie zbyt szybko…
x. P.Ś.
Czytaj dalej : Miłość własna – nie można jej zaniedbać [jak żyć z trudnymi ludźmi? cz.4]