Mt 7,1-5
Dziwne jest w naszym postepowaniu to, że wolimy żyć życiem innych zamiast skupić się na tym, co wydarza się w naszej codzienności. Fakt istnienia gazet w których można wyczytać tylko i wyłącznie „wpadki” i sensacje z życia celebrytów, pokazuje coś niepokojącego. Jak można, więcej wiedzieć o ludziach ze stolicy Polski, albo z zupełnie innego kraju, niż o własnej rodzinie?
Ta rzeczywistość została poruszona przez Jezusa w Ewangelii Mt 7,1-5. Chrystus pokazuje nam, że jest w naszej postawie zbyt dużo sądzenia. Aby móc to naprawić trzeba wprowadzić pewne, bardzo ważne rozróżnienie. Zrozumienie go o wiele ułatwi nasze nawrócenie. Czym innym jest bowiem oceniać, a czym innym jest osądzać.
Sensem oceniania jest zbadanie, co prezentuje sobą dana osoba. Nie ma w tym niczego złego. Jeśli chcemy mieć dobrych, prawdziwych przyjaciół to musimy ich wybrać spośród tłumu różnych ludzi. Nie każdy jest człowiekiem wartościowym, nie każdy jest inteligentny, oczytany, wysportowany itd. itd. Na pewno wszyscy ludzie mają godność wynikającą z tego, że są osobami oraz patrząc z perspektywy wiary, są „dziećmi Bożymi”. Niemniej, to nie wystarcza do uzyskania „dobrych not” w środowisku. Na status „osoby wartościowej” trzeba sobie zapracować ciężką pracą i wychowaniem w sferze wartości.
Powracając, mamy prawo do tego, by ludzi oceniać m.in. po to, by nie dać się wykorzystać.
Czym innym jest natomiast osądzanie. Ono jest czymś bardzo złym i krzywdzącym. Nie mówi ono o prawdzie danego człowieka, tylko jest czymś „nad wyraz”. Osądzanie jest bowiem złym wykorzystaniem oceny, którą „wystawiliśmy” drugiemu człowiekowi. Dopóki nie przerodzi się to w „zaszufladkowanie”, nie jest to osądem. Osądzanie polega więc na jednoznacznym stwierdzeniu, że ktoś jest zły. Wszystkie cechy, które u niego obserwujemy zamykają nas na niego. Wypowiadamy wobec innych naszą opinię i wyciągamy z niej wnioski.
Może wydaje ci się, że jest to kwestia terminów. Nic bardziej mylnego. Te słowa naprawdę wpływają na nasze życie. Gdy kogoś oceniam, to widzę jego plusy i minusy, które albo zachęcają mnie do relacji, albo do niej zniechęcają. Natomiast, gdy kogoś osądzam, to wyznaczam komuś „konkretne kary”, za jego postępowanie. Skreślam jego osobę z „listy wartościowych” i stwierdzam, że nigdy już na niej nie zagości. Brak tutaj otwartości i wzięcia pod uwagę, że mogę się mylić.
Dlaczego nie powinniśmy osądzać? Ponieważ „nie zjedliśmy wszystkich rozumów” i bardzo łatwo możemy popełnić błąd. Jeśli wrzuciliśmy kogoś do „bezpowrotnego lochu nienawiści” i zachęcaliśmy do podobnego kroku innych, to znaczy, że nie ma w nas miłości chrześcijańskiej, która powinna ufać, że ten ktoś może się zmienić.
Jezus opisując tę kwestię, wypowiada regułę, która powinna otworzyć nasze serce: „Jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą” (Mt 7,2). Nie sposób się tutaj nie przerazić. Od naszych decyzji względem innych ludzi, Bóg uzależnia decyzję w sprawie naszej wieczności. Jest to bardzo zobowiązujące. Pokazuje, że już teraz możemy sobie „pięknie umeblować niebo”. Każdy dobry czyn i okazane wspaniałomyślnie miłosierdzie, „zmiękcza serce Boga” na dzień naszego Sądu Ostatecznego. Czy nie warto więc „kolekcjonować dobra”?
Niech naszą dewizą życiową będą słowa z Pierwszego Listu św. Piotra: „Przede wszystkim miejcie wytrwałą miłość jedni ku drugim, bo miłość zakrywa wiele grzechów. Okazujcie sobie wzajemną gościnność bez szemrania!” (1P 4,8-9).
x. P.Ś.