Uroczystość Najświętszej Trójcy

 

Mówiąc o Trójcy Świętej bardzo łatwo „wylać dziecko z kąpielą”. Wiele nie trzeba się natrudzić, by za gąszczem trudnych słów ukryć Boga, który po to stał się człowiekiem, by maksymalnie, jak to tylko możliwe, skrócić dystans do ludzi. Mówi o tym anegdota o pewnym jezuickim, wybitnym teologu. Gdy umarł, Bóg stwierdził, że poświęci mu trochę czasu na rozmowę. Skoro tak wiele zrozumiał na ziemi, to na pewno warto z takim człowiekiem podyskutować. Jednak po trzech dniach nieustannej rozmowy, Bóg z impetem „wybiegł” spocony i czerwony  z miejsca spotkania. Przerażony stwierdził, że po takich dyskusjach, to sam siebie coraz mniej pojmuje.

Niestety, rozważając temat Trójcy Świętej, bardzo łatwo skupić się tylko na jego teologicznej warstwie. Wydaje się, że nie jest to najszczęśliwsze rozwiązanie. Podstawą Kościoła nie jest bowiem nauka teologii, lecz żywe doświadczenie Boga. Dlatego zamiast zasypywać się trudnymi pojęciami i być „producentem masła maślanego”, lepiej zastanowić się, co wnosi dzisiejsze święto do naszego życia i o czym dzięki niemu sobie przypominamy.

W naszych codziennych rozmowach bardzo często pada określenie „nie ogarniam”. Przynajmniej jest tak w moim przypadku J Prędkość życia, więcej spraw niż kartek w kalendarzu powoduje, że wiele kwestii wymyka się z naszej kontroli. Nie raz denerwujemy się, że nie mamy tylu rąk co ośmiornica, bo wtedy na pewno byśmy się ze wszystkim wyrobili. O tym mówi właśnie dzisiejsze święto. Mamy okazję przyjrzeć się Bogu Trójjedynemu, czyli takiemu, który z uśmiechem może sobie powiedzieć, że „takich trzech jak nas dwóch to nie ma ani jednego”. Mamy tę radość być „pod okiem Boga”, który nie jest „zosią samosią”, lecz działa jako swego typu „spółdzielnia miłości”.  Przez taki ruch pokazuje nam, że nie wszystko trzeba mieć na własnej głowie.  W końcu, jak to mówi porzekadło: „co dwie głowy to nie jedna”. Bóg przedstawiając się nam jako „Wspólnota Trzech Osób” nie robi tego dla teologicznego zamieszania, lecz po to, by uzmysłowić nam, że bez innych daleko nie zawędrujemy.

 

Wiadomo, że jest to łatwe do przyjęcia, ponieważ „dzisiejsze czasy” nie zachęcają do współpracy, lecz raczej do „wyścigu szczurów”. Zobaczmy, że Kościół od samych początków akcentował, że do Boga idzie się inaczej niż po drodze kariery zawodowej. Stwórcy nie przekona się „oddolnymi, indywidualnymi inicjatywami”. Jezus po to zawiązał wspólnotę dwunastu apostołów, by oni oraz ich następcy, przekazywali prawdę o zbawieniu. Jest to bardzo ważna kwestia. Gdyby Bóg chciał naszej konkurencyjności, dałby nam tylko „suche treści” i obserwowałby, jak każdy sobie z nimi radzi. Zapewne na koniec życia postawiłby przed naszymi oczyma tabelę jak u bukmachera i zobaczylibyśmy zestawienie dobrych i złych decyzji. Byśmy byli oceniani za efekty. Jest natomiast na odwrót. Bóg nie patrzy na nasze osiągnięcia, ale na miłość. Wszechmogący patrzy na nasze relacje, na to jak my żyjemy z ludźmi. Każdy z nas jest zapraszany do Kościoła przez chrzest i wraz ze Wspólnotą Kościoła, z Jej słabościami i uzdolnieniami idzie do Boga. Powiedz, czy nie jest to lepsza perspektywa niż bycie „egoistycznym łowcą wyrachowanych, dobrych uczynków”?

Zobaczmy, co na ten temat mówi nam koniec Ewangelii wg. Św. Mateusza. Przed chwilą go usłyszeliśmy, więc pewnie jeszcze drąży nasze serca. Słyszymy w nim o Jezusie , który udziela mocy swoim Apostołom. Nie udziela jej każdemu osobiście, lecz przekazuje ją wspólnocie. Nikt więc z apostołów nie może sobie jej przywłaszczyć. Zresztą nikomu nie przyszłoby to do głowy. Apostołowie byli wtedy w momencie kryzysu. Już na samym początku tego fragmentu dochodzi do naszych uszu fakt, że apostołowie byli „niekompletni”. Jest ich jedenastu, a nie dwunastu. Historia Judasza jest dla nich bardzo wymowna i pouczająca. Nikt w Kościele nie zbuduje czegoś konkretnego na własnym projekcie. Dopiero, gdy jest w tym błogosławieństwo Chrystusa, ma to szanse na powodzenie. Sytuacja apostołów przed Wniebowstąpieniem jest podobna do naszego dzisiejszego położenia. Nikt nas nie oszuka, że życie jest idealne. Cierpienie i różnej maści trudności nie raz zdjęły z naszych oczu różowe okulary. Utożsamiamy się bardzo dobrze z apostołami, z których część wątpiła temu, co widzi. Dlaczego jest to dobra sytuacja dla wiary?  Dlatego, że nikt nie jest tutaj „oczarowany”. Problemem wielu z nas jest bowiem to, że się czarujemy, że można przeżyć życie bez większych komplikacji. Niestety nie wychodzenie poza „dział reklamy” przynosi smutne konsekwencje. Taka jest kolei rzeczy : jeśli się wcześniej „zaczarowaliśmy”, to teraz musimy się „odczarować”. Obyśmy dobrze przeżyli ten czas kryzysu. Jezus daje nam konkretną propozycję. Wtedy, kiedy wypaliły się wszystkie nasze pomysły, proponuje, by „zainwestować” w Najświętszą Trójcę. Wtedy, gdy wszystko się wali lub po prostu nie trzyma się całości, warto ogarniać to wpływem Wszechmogącego Boga. Zobaczmy, co Jezus powiedział do wątpiących uczniów: „Idźcie więc i nauczajcie  wszystkie narody udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”. Chrystus pragnie, by do miejsc gdzie panuje beznadzieja i marazm dochodziło Imię Przenajświętszej Trójcy, ponieważ Ono wraz z sakramentem chrztu świętego „nawadnia” świat. Dzięki temu świętemu Imieniu i sakramentom Kościoła, może płynąć w nas „krew życia wiecznego”.

 

Bóg ma w swoich rękach cały świat. Cały, ale bez naszych serc. Ich nie chce zdobywać siłą. Jak sam stwierdził, ma wszelką władzę w niebie i na ziemi, ale poznawanie Go ma następować poprzez proste nauczanie uczniów we wspólnocie. Przeżywając uroczystość Przenajświętszej Trójcy dziękujmy więc Bogu za to, że możemy o Nim słyszeć w naszych kościołach. Nie musimy się domyślać Jego obecności, gdyż Kościół, w porę i nie w porę, potwierdza nam Jego opiekę. Jest ona tak wielka, że nie mogła się zmieścić w jednej Osobie…

Zaraz usłyszy o tym także Helena, która za niedługo przyjmie swój chrzest. Jak miło, że Bóg jej Chrztem świętym potwierdzi, że to co zostało podane w Ewangelii jest dalej przekazywane i praktykowane w Kościele…

 

Ks. Piotr Śliżewski