Mk 6,34-44 – Rozmnożenie chleba

Bardzo lubię fragmenty Ewangelii, gdzie mogę usłyszeć o emocjach Jezusa. Jest w tym coś urzekającego. Bóg coś odczuwa. Nie jest sędzią z wielkim liczydłem, który oblicza moje upadki i słabości. Bóg jawi się jako ktoś, kto odczuwa troskę. Nie jest Mu obojętne co widzi. Potrafi współczuć…

W dzisiejszej Ewangelii słyszymy, że Chrystusa „ogarnęła litość”. Jest to bardzo pouczające. Wskazuje na to, że Boże działanie zaczyna się wtedy, gdy dostrzega ludzką słabość. Wtedy, gdy pojawiają się na Bożym horyzoncie osoby potrzebujące pomocy, On od razu reaguje.

Kiedy to zauważam, automatycznie zastanawiam się, dlaczego było w moim życiu tyle sytuacji, w których miałem wrażenie, że On był daleko. Dlaczego wtedy, kiedy Go potrzebowałem, wydawał się taki daleki i niedostępny? Bardzo długo szukałem odpowiedzi, ale na szczęście ją odnalazłem. Problem jest w tym (naprawdę wiem co mówię), że zbyt długo czekam na to, by pozwolić Mu działać. Bardzo często brak we mnie krzyku i stanowczego powiedzenia: Jezu ratuj!

 

Zachęcam Cię, byś poobserwował swoje życie. Czy nie ma w Tobie zbyt mocnego przekonania, że sam sobie poradzisz?

Wydaje mi się, że jest w nas, ludziach nieodparte twierdzenie, że musimy być samowystarczalni. Zresztą nie jest to bezpodstawne. Świat codziennie przypomina starą maksymę: „umiesz liczyć, licz na siebie”. Codzienna walka o byt wytwarza w nas przeświadczenie, że wstyd jest zwracać się z prośbą o pomoc. Niestety rzutuje to także na nasz obraz Pana Boga. Stawiamy Go w szeregu, obok ludzi którzy nas ranią i uważamy, że On będzie postępował podobnie. Na szczęście jest zupełnie inaczej !

Przypatrzmy się uważnie dzisiejszemu fragmentowi Ewangelii. Co skłania Jezusa do tego, by zainteresować się tłumem ludzi? To, że wiele znaczą i na pewno otrzyma z tego jakieś korzyści? Nie! Wręcz na odwrót. Boga zachęca nasza słabość. Do momentu, kiedy będziemy starali się „załatwiać sprawy po swojemu”, Bóg będzie miał bardzo niewielki wpływ na nasze życie. Dlaczego? Ano dlatego, że sami będziemy robili z siebie bogów. Bycie tak zwaną „zosią samosią” pokazuje, że Bóg jest nam niepotrzebny, a jak wiemy, Bóg szanuje naszą wolność i nie będzie na siłę nas uszczęśliwiał.

Wiedząc to, zastanówmy się, jak wygląda nasz dialog z Bogiem. Czy nasze modlitwy nie są prośbami, by Bóg nam pomógł według naszego projektu? Czy jesteśmy gotowi na to, by Bóg przejął „ster” naszego życia i począł się w nim gospodarzem?

Ewangelista Marek jasno pisze, że Chrystusa „ogarnęła litość” , ponieważ ludzie byli „jak owce nie mające pasterza”. Cóż za piękny obraz i porównanie. Być jak owca bez pasterza to znaczy być kimś, kto nieustannie się gubi, kto nie ma celu w życiu oraz jest zagrożony z każdej strony niebezpieczeństwem.

 

Nie ma gorszej sytuacji niż być bez pasterza, być „bezpański”. Bardzo dobrze zauważył to św. Dominik, który nazwał założony przez siebie zakon Dominikanami czyli tłumacząc z łaciny Domini canes czyli „Pańskie psy”. Wiedział, że jeśli nie czepi się ze swoimi braćmi Boga jak „rzep psiego ogona” nie będzie „duchowo bezpieczny”.

Także i w naszym życiu powinniśmy odkryć to, co przekazuje stare powiedzenie, że „bez Boga to ni do proga”. Dlatego, aby rozpocząć jeszcze bardziej owocną współpracę z Bogiem, trzeba pokazać, że Go po prostu potrzebujemy…

Jezus bardzo pięknie odpowiedział na bezsilność tłumu ludzi. Zaczął ich nauczać. Po woli, słowo po słowie zaczął im wlewać nadzieję do serc. Musiał to robić z tak wielką charyzmą, że nikt oprócz apostołów nie zobaczył, że zaczyna się robić późno i potrzeba pomyśleć o posiłku. Chrystus tak mocno poruszył serca ludzi, że nawet nie burczało im w brzuchu. Pokazuje to, że człowiek jest bardzo głodny Słowa Bożego.

A czy my, jak tutaj siedzimy, dostrzegamy w sobie „głód Boga”? Czy potrafilibyśmy zrezygnować z myślenia o obiedzie, by zostać chociaż na chwilę dłużej, po Mszy świętej, by w ciszy podziękować Panu Bogu za to, co wydarzyło się w naszym życiu?

 

Wiadomo, że nie jesteśmy robotami i musimy zaspokoić także i fizyczny głód. W historii Kościoła zdarzali się co prawda święci i błogosławieni, którzy przeżywali bez pokarmu, spożywając tylko Przeistoczone podczas Mszy świętej Komunikanty, ale nie każdy otrzymuje taki dar. Takie wypadki są przez Boga zaplanowane, by ukazać Jego moc, jak i sprawowanych przez Kościół sakramentów. My powinniśmy mimo najambitniejszych planów na post, jeść normalnie posiłki. O nich także wspomina Ewangelia. O posiłek dla ludu upomnieli się apostołowie. Zaproponowali Jezusowi, żeby wysłał ludzi do okolicznych miejscowości na zakupy. Nic w tym nadzwyczajnego, taka zwykła przemyślana propozycja.

Okazało się, że Jezus zaplanował inaczej. Nie chciał odsunąć od siebie ludzi. Skoro niedawno przygarnął ich pod swoją pieczę, nie chciał pokazać, że już się nimi nie interesuje. Jeśli był w stanie nakarmić ich duchowo, to i nakarmi ich także chlebem. Dokonuje cudu rozmnożenia chleba. Chociaż na początku trochę „nastraszył” swoich uczniów, że to oni będą mieli ich nakarmić, sam przejmuje inicjatywę. Wydaje mi się, że 12 koszów, które zostały po nakarmieniu rzeszy ludzi są niczym innym, jak pamiątką dla 12 apostołów. Każdy otrzymał po jeden kosz resztek, by na przyszłość nie martwił się, że dla kogokolwiek zabraknie jedzenia.

Dzisiaj czytana Ewangelia jest więc dla nas dowodem tego, że Bóg się o nas troszczy. Pamięta o każdym z nas, zarówno w sensie duchowym jak i materialnym. Stoi tylko przed nami pytanie: czy chcemy Go uznać za swojego pasterza, czy raczej wolimy po swojemu załatwiać nasze problemy?

 

Ks. Piotr Śliżewski