Powiesz mi – tak jest łatwiej. Dzięki temu, że mieszkamy razem utrzymanie jest o wiele tańsze. Poza tym, można się lepiej poznać. Na taką odpowiedź od razu proponuję Tobie ślub. Pewnie za bardzo Ciebie to nie ucieszy. Powiesz prawdopodobnie: ale przecież ludzie teraz tak szybko się nie wiążą! Trzeba skończyć studia, znaleźć dobrą pracę, zapracować na mieszkanie. Gdy to wszystko zapewnimy, to wtedy pomyślimy o sakramencie.
Już na samym początku zaznaczę, że zachęcam Ciebie do decyzji, która nie jest popularna. Ale prawdziwe, autentyczne szczęście też jest „stanem deficytowym”. Dlatego wszystko się zgadza. Musisz podjąć ryzyko, by zrobić inaczej niż wszyscy. Przemawiają za tym konkretne argumenty. Przemyśl je, jeśli chcesz doświadczyć więcej niż ci, którzy proponują „półrozwiązania”.
Po pierwsze, wspólne mieszkanie przed ślubem utrudnia podjęcie decyzji, czy związać się z tym człowiekiem na stałe. Skoro już z nim mieszkasz, to o wiele trudniej będzie się od niego wyprowadzić. Z osobą, z którą spotykasz się tylko na randki, możesz się po prostu drugi raz nie umówić. Z osobą którą pomieszkujesz, zaczynasz czuć więź. Nie zrobisz wyprowadzki „ot tak”. Dlatego łatwiej jest go usprawiedliwić. A to może prostą drogą zaprowadzić do toksycznego związku.
Mieszkanie razem, to zgoda na wspólną intymność. Czy dasz ją komuś, kto bez powiedzenia przy świadkach i bez dania Tobie na piśmie potwierdzenia swojej miłości, tylko mówi, że kocha? A słowa jak to słowa, można wypowiadać dla jakiegoś interesu. Nie chcesz się zabezpieczyć? W końcu tak często się o tym zabezpieczaniu mówi. Dlaczego pomija się to, które najbardziej sensownie ochrania?
x. P. Ś.