Dlaczego potrzebujemy kryzysów?
Chrześcijaństwo można inaczej nazwać „kroczeniem za Jezusem”. Polega to na tym, by wsłuchiwać się w każde wypowiedziane przez Niego słowo i starać się je zrealizować w swoim życiu.
W Ewangelii Mk 10,32-45 padły jednak słowa, których wolelibyśmy nie słyszeć: „Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu”. Powyższe stwierdzenie budzi w nas lęk. Zastanawia dlaczego los Boga- Człowieka musiał być taki trudny. Gdy dochodzi to do naszych umysłów, to zaczyna do nas powoli dochodzić, że również nasza religijność nie ma polegać na tym, by szukać wygodnych miejsc i okoliczności, które są dla nas przyjemne.
Życie duchowe to naśladowanie Jezusa, który służy i daje swoje życie na okup za wielu. Co jednak to oznacza? O ile służenie jest zrozumiałe, tak „danie życia na okup” jest co najmniej zagadkowe.
Czym jest okup? Jest to jakieś dobro, które musimy dać w zamian za jakąś osobę, która jest bezprawnie przetrzymywana. Bardzo dobrze opisuje to naszą sytuację po grzechu pierworodnym. Człowiek jest przetrzymywany w śmierci grzechu i wie, że Jego demoniczny ciemiężyciel nie wypuści go z ręki za byle „parę groszy”. Dlatego Bóg daje największą cenę, życie własnego Syna, by ten umożliwił powrót do życia wiecznego dla ludzi. Cierpienie Jezusa jest więc „kartą przetargową”, która umożliwia nam prowadzenie życia duchowego. Pozostaje jednak pytanie, jak naśladować w tym Jezusa?
W naszej codzienności spotykamy wiele sytuacji, gdzie możemy oddać życie za innych ludzi. Przez słowa „oddać życie” nie rozumie się oczywiście „całkowitej śmierci fizycznej”, lecz pewien dyskomfort. Co dzień staje przed nami mnóstwo decyzji, czy wybrać własną wygodę, czy raczej dobro bliźniego. To jest właśnie „duchowe umieranie dla innych”. Ono okazuje się najtrudniejszą służbą, ponieważ tutaj nie trzeba tylko zrobić „coś dobrego”, lecz postawić kogoś sprawy ponad swoje.
Do takiej postawy nie wystarczy „dobre serce”. Tutaj potrzeba dogłębnego przemyślenia swojej miłości do Pana Boga. Apostołowie otrzymywali od Jezusa wiele okazji do tego, by wybić się z codziennego rytmu i rozważyć ile jest w nich prawdziwej miłości. Dochodziło do tego szczególnie wtedy, gdy mówił im o swojej Męce. Zestawienie ich oczekiwań odnośnie Jezusa z Jego brutalną zapowiedzią swojej Męki, zawsze poruszało ich sumienie. My też możemy z tej metody skorzystać. Gdy będziemy czuli, że nasze myślenie jest zbyt bardzo przyziemne i przywiązane do doczesności, to wyciągnijmy Pismo święte i przeczytajmy różne opisy Męki Chrystusa. Postarajmy się odczytać te fragmenty Słowa Bożego modlitewnie, czyli powoli i z namysłem. Na pewno pobudzi nas to do rozważenia, gdzie jest prawdziwe źródło życia…
W Ewangelii Marka 10,32-45 słyszymy, że opowieść o przyszłej Męce Zbawiciela obudziła synów Zebedeusza. Gdy nasłuchali się tyle trudnych słów o cierpieniu, to chcieli to swoje wewnętrzne napięcie zmniejszyć poprzez prośbę do Jezusa, by dał im zaszczytne miejsca w swojej chwale. Zobaczmy, jakie to wymowne… W momentach kryzysu zaczynamy mówić o swoim prawdziwych pragnieniach. Prawdopodobnie Jakub i Jan do tej pory żywili podobne pragnienia, tylko wstydzili się je wypowiedzieć. Wiedzieli, że nie brzmią one zbyt dobrze, więc nie dzielili się nimi z Jezusem. Co innego, jak zostali wprowadzeni w trudne emocje. Wtedy bez ogródek i zahamowań wypowiedzieli to, co im leżało na sercu.
Podobnie może być z nami. Do chwili wewnętrznego załamania, nawet sami przed sobą będziemy okłamywali prawdziwe motywacje. Dopiero kryzys sprawia, że chcemy sobie postawić uczciwe pytanie: Po co rzeczywiście jestem z Chrystusem?
Dlatego go nie unikajmy. Z wielką uczciwością wczytujmy się w Mękę Chrystusa, którego mamy naśladować. W trakcie spotykania się ze świętym tekstem zaobserwujmy swoje emocje. Być może okaże się, że dzięki trudnym chwilom Chrystusa poznamy bardziej siebie i zobaczymy, w czym nasze chrześcijaństwo wymaga jeszcze poprawy i nawrócenia…
x. P. Ś.