Chrzest, czyli po co polewać dzieciaka?
Każdy z nas powinien spotkać autentycznego chrześcijanina. Nie takiego sobie przeciętniaka, lecz człowieka „bez reszty” żyjącego sakramentami i religią. Takie spotkanie mogłoby nas bardzo dużo nauczyć. Może zmienilibyśmy, po raz kolejny, nasze zdanie na temat chrześcijaństwa i zauważyli w nim lepsze barwy. Nie byłoby już ono tylko skostniałą strukturą, meblem przykrytym grubą warstwą kurzu, który po przetarciu okaże się starą nieużyteczną skrzynią. Mogącą jedynie stać w kącie skansenu i dziwić zwiedzających. Dzisiejsze chrześcijaństwo naprawdę ma nam bardzo dużo do zaoferowania. Będziemy musieli to dobrze rozważyć.
Dziecko, które przygotowujemy do chrztu otrzyma coś bardzo cennego. Poświęcimy temu tematowi trochę czasu, aby nie brać „kota w worku”. Bo to, że teściowa kazała ochrzcić swojego wnuka, nie jest wystarczającym motywem do udzielenia mu tego sakramentu. Nowo ochrzczone dziecko, otrzyma podczas chrztu nowe życie. Będzie ono darem, którego nikt mu nie odbierze. Nie można go bowiem ani ukraść ani przerwać.
Ale po co mu to życie? – zapytacie. Po to, by czuło się kochane przez Boga i mogło Go kochać przez całą wieczność. Jest to bardzo ważna decyzja. Nie można bowiem zrezygnować ze chrztu i żyć w zgodzie z Bogiem. Byłoby to bardzo nieuczciwe. Dla zobrazowania: To jakbyśmy mówili, że kogoś kochamy i lubimy z nim rozmawiać, ale nie mieli do niego numeru telefonu. Stawalibyśmy na głowie, aby nawiązać z nim kontakt, ale nie chcieli wpisać jego numeru do książki kontaktów. Chrzest jest właśnie takim zapisaniem kontaktu. Przyjęcie tego sakramentu jest decyzją o tym, że będę chciał rozmawiać z Bogiem i odbierać od niego połączenia (gdy chrzcimy małe dziecko, rodzice decydują za nie).
Nie bez powodu św. Augustyn powiedział, że chrzest jest bramą sakramentów. Dobrze wiemy, że trzeba przejechać przez bramę, by wjechać do posesji. Gdy nie będziemy chcieli przycisnąć guzika otwierającego bramę wjazdową, nie wjedziemy do środka. Chyba, że przeskoczymy przez płot. Tylko, że będziemy wtedy potraktowani jak złodzieje, którzy weszli na teren, by coś ukraść. Bóg nie chce traktować nas jak kieszonkowców. Nie musimy kupować kominiarki, scyzoryka MacGyvera i latarki, żeby się z Nim zaprzyjaźnić. Wystarczy przyjść z chrzestnymi do kościoła i prosić o chrzest. Słowa: „N., ja ciebie chrzczę w Imię…” otworzą bramę Waszemu dziecku. Będzie mogło w bezpieczny sposób wjechać na tereny „zarezerwowane” dla dzieci Bożych.
Ochrzczone dziecko nie może być jednak samo – trzeba mu towarzyszyć. Chrzest nie ogranicza się do jednorazowej akcji. Nie wystarczy kupić świeczkę, białe ubranko, garnitur dla męża i ładne buty dla żony. Uroczystość chrzcielna nie jest w końcu synonimem smacznego obiadu i dobrej zabawy. Z tym dzieckiem trzeba „chodzić do kościoła” i doprowadzić je do kolejnych sakramentów.
Na szczęście, rodzice nie są w tym zadaniu sami – tutaj przychodzą z pomocą rodzice chrzestni. Mają oni być świadkami wiary dla ochrzczonego dziecka tj. mówić mu o Panu Bogu, zachęcać je do czytania Pisma świętego, odpowiadać na pytania dotyczące wiary. Zaczynając od pytań niemowlaka, przez pytania dorastającego młodzieńca, a kończąc na wątpliwościach dojrzałego człowieka. Nie oszukujmy się, że dzieci nie chcą słyszeć o Bogu. Pamiętam, jak opiekowałem się na rekolekcjach kilkoma chłopcami w wieku od 6 do 9 lat. Kiedy kopaliśmy fasadę zamku (bawiąc się w rycerzy), jeden z nich zapytał: „Wujek, czy jak będziemy ciągle kopać, to dokopiemy się do piekła?” Także, jak widzicie, każdy pyta o tajemnicę Boga, tylko na swoim poziomie. Dlatego chrzestni muszą być głęboko wierzący. Nie można się w końcu podzielić wiarą, jeśli jej się nie ma.
I tak, kiedy rodzina zaczyna oddalać się od kościoła, a ruchy tektoniczne przedziwnie spowodowały, że do kościoła jest coraz bardziej „pod górkę”, chrzestni powinni dzwonić na alarm. Nie może to być monotonny dźwięk, budzącego nas co rano budzika, lecz mądre i głośne wołanie: „Uwaga! Musicie coś z sobą zrobić!”.
Chrzestni „odpalają” w takiej sytuacji koparkę i wyrównują drogę do kościoła. Montują lampy i chodniki, by rodzina chrześniaka nie uważała, że droga do kościoła jest niebezpieczna.
Chrzestni, pamiętajcie, że wasza rola nie ogranicza się do kupna roweru lub quada na Komunię. Musicie wraz z rodzicami ochrzczonego dziecka dbać o jego wzrost duchowy.
Kiedyś do chrztu przystępowali dorośli. Wtedy rodzice chrzestni po 3 letnim przygotowaniu potwierdzali gotowość kandydata. Dzisiaj chrzcimy dzieci, więc odpowiedzialność „przynoszących do chrztu” jest o wiele większa. Kiedyś Kościół przed tym sakramentem formował, a dzisiaj chrzci i powierza tę odpowiedzialność rodzicom i chrzestnym…
x. P.Ś.