J 1,35-42:

Jestem przekonany, że bardzo ciężko jest wierzyć w Boga, jeśli się nie ma przykładu. Życie świętych, którzy sami „wydeptywali” sobie drogę do nieba, potwierdza, że jeśli nie mamy kogoś, kto nam „przedstawi” Jezusa, nasza droga wiary będzie o wiele bardziej kręta. Dlaczego o tym mówię?

Zachęciła mnie do tego dzisiejsza Ewangelia. Mówi nam ona, właśnie o potrzebie duchowych autorytetów. Słyszymy bowiem o Janie Chrzcicielu, który proponuje uczniom bardzo opłacalny transfer. Stwierdził, że on po to uformował ich „duchową drużynę”, by oddać wstępnie wyszkoloną ekipę do lepszego Mistrza, czyli Jezusa.

Kościół do dzisiaj uważa, że takie, nazwijmy to – przedbiegi, są bardzo potrzebne. Między innymi dlatego od wielu wieków funkcjonuje bardzo ważna funkcja ojca i matki chrzestnej. Przy okazji otrzymywania Sakramentu, który otwiera przed nami drzwi Kościoła,  dostajemy zagwarantowaną duchową opiekę ludzi, którzy zobowiązali się do tego, że będą pomagać naszym rodzicom w rozwoju naszego życia duchowego. To tyle wstępu, powróćmy do Ewangelii…

Jan Chrzciciel stoi ze swoimi uczniami. Jest to bardzo dobry obraz tego, co możemy robić bez Jezusa. Jesteśmy statyczni. Bez Chrystusa przekazujemy bowiem tylko „suchą wiedzę” bez dynamizmu. To Jezus przechodzi i nadaje życie teoriom, które pomimo „ubrania” w najpiękniejsze słowa, są niewystarczające.

Jan Chrzciciel musiał bardzo wiele mówić o Jezusie swoim uczniom. Pewnie nie raz (nie tylko podczas Chrztu Jezusa) zapowiadał, że przyjdzie po nim Ktoś ważniejszy. Jego uczniom wystarczył przecież krótki komentarz: „Oto Baranek Boży”, by zostawić swojego dotychczasowego mentora- słynnego Jana Chrzciciela- i pójść za Jezusem.

A my, jak edukujemy/ uczymy naszych „religijnych wychowanków”? Czy czytamy w naszych domach Pismo święte, literaturę kościelną, albo czy wspólnie się modlimy?

To, co mówię jest naprawdę istotne. Naszym zadaniem od momentu chrztu naszych dzieci i naszych chrześniaków jest pomoc im, w  dojściu do osobistej wiary. Podczas pierwszego Sakramentu, którym jest Chrzest Święty, dobrowolnie zobowiązaliśmy się do bardzo konkretnych rzeczy. Przypominam pytanie kapłana, który na początku udzielania sakramentu Chrztu pyta:

Drodzy rodzice, prosząc o chrzest dla waszego dziecka przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nauczył nas Jezus Chrystus. Czy jesteście świadomi tego obowiązku?

Na to pytanie: odpowiadamy: Jesteśmy świadomi.

Następnie, rodzice chrzestni zostali zapytani;

A wy drodzy chrzestni, czy jesteście gotowi pomagać rodzicom tego dziecka w wypełnianiu ich obowiązku?

Odpowiadamy wtedy (mówię też sam za siebie, bo mam dwójkę chrześniaków) Jesteśmy gotowi.

Jak słyszeliśmy, nie było ani słowa o prezentach, wyjazdach na ferie, tylko o samej wierze. Rodzice i chrzestni są bowiem „przewodnikami w wierze”.

W przytoczonym fragmencie Ewangelii, nie mamy tylko mglistego powiedzenia, że potrzebujemy duchowych autorytetów. Jan ewangelista idzie o krok dalej. Opisuje nam bardzo ważny moment w życiu każdego chrześcijanina. Rodzice i chrzestni są bardzo ważnym „startem w wierze”, ale jak mówi powiedzenie: „człowieka nie ocenia się po tym, jak rozpoczyna, lecz jak kończy”. Dlatego Ewangelia nie mówi nam tylko o tym, że mamy mieć dobrych przewodników, ale, że musimy się kiedyś usamodzielnić.

Osobiście, nazywam ten moment „porzuceniem wiary rodziców” i odkryciem własnej wiary. Sam przeżyłem to wydarzenie w wieku 17 lat. Po buncie i zadawaniu pytania: dlaczego mam chodzić do kościoła, zacząłem dostrzegać, że jest to ważne dla mnie samego. Wypaliła się motywacja typu: „babcia chodziła, dziadek chodził, mama chodziła i tato chodził, więc  i ja mam chodzić do kościoła”. Wybrałem wiarę katolicką osobiście.

Aby to dokonało się w naszym życiu, potrzebujemy mądrych świadków, którzy zaprowadzą nas do miejsc, gdzie przechodzi Bóg tj. do sakramentów, wiedzy o religii, dobrych przekonań światopoglądowych… to wszystko, gdy jest mądrze podane, może być miejscem zafascynowania się Bogiem. Wtedy, podobnie jak uczniowie zaczniemy po swojemu „naśladować Jezusa”. W pewnym momencie, odwróci się On do nas i zapyta: „Czego szukasz?”

To będzie właśnie kluczowy moment. W naszej wierze nie wystarczy przecież „po prostu wierzyć”. Zadaniem każdego katolika jest szukanie Boga w swojej codzienności.

Jezus zapytany o to, gdzie mieszka odpowiedział, żeby poszli i zobaczyli na własne oczy. To jest zaproszenie skierowane także do nas. Boga nie można poznać poprzez skrót wiadomości z telewizji, poprzez rozmowę z księdzem na kolędzie, czy samo polanie głowy chrzcielną wodą. Aby poznać Boga na poważnie, trzeba pójść do Jego domu. Wbrew pozorom nie chodzi o pielgrzymkę do Ziemi świętej. Bóg jest z nami, jak obiecał „aż do skończenia świata” w Eucharystii. Nie musimy organizować wycieczek do dalekich sanktuariów. Bóg jest tutaj, w tym kościele. Przychodzi na tym ołtarzu, po Mszy jest przechowywany w tabernakulum.

Nie potrafię Cię wziąć za rękę i do Niego zaprowadzić. Jednak na pewno wiem, że On Ciebie słucha. Widzi Twoje sprawy i chce byś je Mu przyniósł.

Bardzo kocham wystawienia Najświętszego Sakramentu. One mi pomagają. Klękam i krzyczę :Panie ratuj, bo ginę! Podobnie jak uczniowie, gdy tonęli ja jeziorze galilejskim. Wielokrotnie doświadczyłem Jego pomocy. Gdy uczciwie krzykniesz, to na pewno i do Ciebie też przyjdzie.

Niestety, nie mogę tego zrobić za Ciebie. Jeśli chcesz wiedzieć, gdzie mieszka Bóg, to pokochaj Eucharystię. Ja jedynie mogę dać taką wskazówkę.

 

Ks. Piotr Śliżewski