Mt 4, 12- 25 o uwiezieniu Jana Chrzciciela

Ewangelia jest zaskakująca. Kiedy się ją uważnie czyta, można odnaleźć bardzo wiele  ciekawych odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Na przykład, porusza bardzo delikatny temat cierpienia. Nie ogranicza się tylko do stwierdzeń typu „jakoś trzeba ten wózek ciągnąć” lub „każde cierpienie to po prostu wola Boża”. Na dłuższą metę, udzielanie takich odpowiedzi może denerwować.

W czwartym rozdziale Ewangelii w relacji św. Mateusza słyszymy, że do Jezusa dochodzi bardzo trudna wiadomość. Jego kuzyn, czyli Jan Chrzciciel, został uwięziony. Niezbyt fajna sprawa. Kiedy ludzie naszego pokroju zaczynają być prześladowani, oznacza, że także my jesteśmy w niebezpieczeństwie. Trzeba więc coś zmienić w swoim życiu, pójść krok dalej. Jezus nie ucieka przed nieprzychylnymi ludźmi, lecz zmienia miejsce działalności. Osiada w Kafarnaum. Bardzo ciekawie komentuje to ewangelista Mateusz. Stwierdza, że „tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza”. Zobaczmy że, cierpienie Jana zmobilizowało Jezusa do oderwania się od korzeni, zmianę miejsca i początek ewangelizacji. Ciekawe, czy Jan Chrzciciel o tym wiedział? Czy połączył fakt swojego uwięzienia z misją Jezusa? Raczej nie.

 

Podobnie my nie widzimy duchowych konsekwencji naszego cierpienia. Może się ono wydawać dla nas bezsensowne, ale z Bożej perspektywy, jest częścią „życiowej układanki”. Może niejeden człowiek zostanie nawrócony dzięki temu, że widzi jak przeżywamy cierpienie. Nie mamy daru czytania w myślach, ale mogę Was zapewnić, że jesteśmy obserwowani przez innych i nasze czyny oraz cierpienie wpływają na tych, którzy są zarówno obok nas, jak i troszkę alej. Nie bez powodu Kościół nazywa siebie mistycznym Ciałem Chrystusa. Ten trudny, teologiczny termin oznacza nie co innego jak wyrażenie prawdy, że wraz ze Chrztem wspólnie przeżywamy wiarę. Nasze grzechy, cierpienia jak i uczynione dobro, wpływają na całą Wspólnotę. Używając obrazu św. Pawła, można powiedzieć, że każdy z nas jest innym członkiem (organem) jednego Ciała. Dlatego, jeśli jesteśmy np. „oczami Kościoła”, nie możemy być krótkowzroczni, bo powoli zacznie się tym zarażać cały Kościół. Gdy jesteśmy nogą, nie możemy chodzić własnymi ścieżkami, bo także Kościół zacznie zastanawiać się, czy idzie dobrą drogą, gdy Jego członkowie zaczną masowo rozchodzić się „na boki”.

Jezus w wyniku uwięzienia Jana, zmotywował się do zamieszkania na terenach, które prorok Izajasz bardzo nieprzychylnie nazwał „Galileą pogan”, „Ludem siedzącym w ciemności” „mieszkańcami cienistej krainy śmierci”. Jak słyszymy, nic w tym pozytywnego. Jak się domyślamy, głoszenie tam Ewangelii nie było szczytem marzeń Jezusa. Wiadomo, że był Bogiem, ale był także człowiekiem, więc  widział niezachęcające  „grobowe miny” swojego audytorium, „roztrzaskane” życia ludzi i wiele wiele innych przykrości. Niemniej, uwięzienie Jana uświadomiło Mu, że to jest właśnie ten moment. Nie można dalej „chować głowy piasek”, albo wybierać sobie grona, do którego będzie się głosić Słowo Boże. Jan cierpi, to znaczy, że świat się buntuje, a jeśli się buntuje, to znaczy, że zaczyna przeczuwać, że Ewangelia ma przeogromną moc, która jeśli się „rozbuja”, będzie ciężka do ujarzmienia. Jezus to wszystko widział, i można powiedzieć, że zrobił na przekór. Wy prześladujecie, więc ja z jeszcze większą werwą będę przemawiał. Wedle zasady „akcja reakcja”.

Powiem Wam szczerze, że osobiście odnajduję w sobie podobną przekorę. Kiedy widzę ludzi cierpiących na jakieś dolegliwości, lub rozpadające się małżeństwa, to zamiast „efektu podciętych skrzydeł” odczuwam wewnętrzny impuls, że trzeba coś z tym zrobić. To, że ludzie pokazują na zewnątrz, że nie chcą słuchać, nie oznacza, że tak jest rzeczywiście. Czasami cierpienie tak ich zamyka w sobie, że nie chcą szukać już pomocy. Skazują siebie na duchową i fizyczną śmierć, zamiast otworzyć Ewangelię.

 

Również Wasze cierpienie może kogoś poruszyć i sprawić, że na nowo zastanowi się nad swoim życiem. Każde cierpienie wyzwala miłość. Kiedyś zaobserwowałem, że bardzo duży procent studentów fizykoterapii i innych kierunków zajmujących się osobami bardzo poszkodowanymi lub chorymi na nieuleczalne choroby, ma w swoim najbliższym środowisku osobę chorą.

Powróćmy jednak jeszcze na chwilę do Jana. Jego postać jest tutaj kluczowa, ponieważ poniekąd ilustruje każdego z nas. Tak jak On, jesteśmy, każdy w inny sposób, zamknięci w więzieniu. Jedni w więzieniu chorób, inni w więzieniu toksycznych relacji, kolejni w więzieniu niemożności znalezienia godnej pracy.

Dzisiejsza Ewangelia zachęca nas do wyjrzenia przez kratki naszej celi i zobaczenia jak nasze cierpienie przemienia świat.

Święty Jan, bardzo dobry człowiek z charyzmą , zostaje uwięziony za swoje przekonania. Może wewnętrznie się buntuje. Tyle dobrego zrobił dla świata. Zamiast honorów i wykwintnych uczt, doświadcza prześladowania i złych warunków. Gdyby nie „wyszedł myślami” poza kilka metrów kwadratowych swojej celi, groziłaby mu tylko depresja i rezygnacja. Na szczęście ma on swoich uczniów (o których dowiadujemy się z innych fragmentów Ewangelii), którzy donoszą Mu nowinki na temat działalności Jezusa. O dokonaniach Jezusa pisze także św. Mateusz. Wymienia głoszenie Ewangelii o królestwie, leczenie chorób i słabości ludu, popularność Jezusa aż po Syrię, tłumy idące za Chrystusem.

 

Bardzo dobrze to brzmi, tylko co to wnosi do życia św. Jana? Ewangelista pisze, że Jezus „obchodził całą Galileę”, a Jan ma do dyspozycji tylko ciasną celę. Jezus naucza i odpowiada na pytania o Królestwo niebieskie, a Jan Chrzciciel pozostaje sam na sam z pojawiającymi się pytaniami: czy to wszystko miało sens? Jezus leczy choroby i słabości ludzi, a Jan oczekuje na wyrok. Niezbyt ciekawa perspektywa, prawda?

Do momentu, kiedy nie spojrzy się trochę poza własne doświadczenie, ciężko jest odpowiedzieć na pytanie: dlaczego mnie to spotkało?  Często bowiem odpowiedź przychodzi po jakimś czasie, lub jest ona powiązana z życiem innych osób.

Oczywiście, to nie jest tak, że tylko my cierpimy. Jak rozejrzymy się wokoło, zobaczymy bardzo dużo trudności innych osób. Pewnie kogoś trud i nam otworzył oczy. Wiedząc to wszystko, uzbrójmy się w nadzieję i chciejmy troszkę inaczej spojrzeć na spotykające nas trudności. Pamiętajmy słowa św. Pawła z listu do Rzymian:   „Wiemy też, że Bóg z tymi, którzy Go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra, z tymi, którzy są powołani według [Jego] zamiaru.” (Rz 8, 28).

 

Ks. Piotr Śliżewski