Mk 1,29-39 – Jak szukam Jezusa?

Jezus nie spał w synagodze. W dzisiejszym fragmencie Ewangelii, zresztą już na samym początku, słyszymy, że  Jezus z niej wychodzi, by uczestniczyć w innych dziedzinach życia. Chociaż to oczywiste, warto to zauważyć. Chrystus nie zachęca nas do przesiedzenia całego życia w kościele, lecz chce, byśmy dobrze wykorzystali czas spędzony w świątyni. Pobożne uczestnictwo we Mszy świętej, dobre uczestnictwo w nabożeństwie  powinno poskutkować innym powrotem do naszej codzienności. Przypatrzmy się  Jezusowi. W ramach dzisiejszej Ewangelii słyszymy o Jego pobycie w synagodze, o życiu towarzyskim w gościnie u św. Piotra, o życiu publicznym przez uzdrawianie ludzi z całego miasta, którzy zebrali się pod piotrowymi drzwiami, jak i o osobistej modlitwie Jezusa na pustyni. Jak słyszymy, Jezusowi nie brakowało w życiu obowiązków. Gdy ludzie posłyszeli o dokonywanych przez Niego cudach, miał pełne ręce roboty. Czy to dobrze? Zastanówmy się. Odpowiedź na to pytanie odnajdziemy w słowach św. Piotra, które wypowiedział do Jezusa, którego  znalazł na pustyni. Z nieukrywanym zdziwieniem powiedział do Chrystusa, że wszyscy Go szukają. Całe miasto przeszukuje każdy zakamarek z nadzieją, że On tam będzie. Czy to dobrze? Czy Jezus potrzebuje aż takiej popularności? Prawdę mówiąc, gdy uważnie przypatrzeć się tej sytuacji, dziwi jedna rzecz. Skoro wszyscy szukają Jezusa, to dlaczego nikt do tej pory nie szukał Jezusa na pustyni? Dlaczego przybiegli do niego tylko św. Piotr i Jego towarzysze?  Czy nikomu nie przyszło do głowy, że Jezus chce porozmawiać z Bogiem Ojcem na modlitwie? Jeśli tak, to mamy niemały problem.

W momencie, gdy cuda Jezusa oddzielamy od Jego podstawowej misji, którą jest głoszenie Ewangelii, zaczyna dziać się coś bardzo niedobrego. Pamiętam jak jedna ze znajomych skomentowała, że dla niej Kościół jest największą instytucją charytatywną. Chociaż pozornie brzmi to jak komplement, redukuje działanie „Wspólnoty wiary” do akcji dobroczynnych i parafialnych grup Caritas. Smutne. Podobnie było z ludźmi szukającymi Jezusa. Chociaż wszyscy Go szukali, nie wszystkim udaje się Go odnaleźć. Dlaczego? Dlatego, że szukają nie w tym miejscu co trzeba. Nie domyślają się, że może się modlić ponieważ Go nie znają. Większość traktuje Go jak uzdrowiciela-domokrążcę, który porozwiązuje ich problemy zdrowotne, a potem będzie im niepotrzebny. Jezus dlatego nie wraca do tej miejscowości. Widzi, że jej mieszkańcy potrzebują uzdrowiciela, a nie Boga. Zastanówmy się, a po co nam jest potrzebny Bóg?

W jednym z wywiadów, słynny naukowiec zajmujący się historią Kościoła stwierdził, że Kościół bardzo wiele stracił po 313 roku, wraz z zakończeniem prześladowań. Po kilkunastu latach, gdy chrześcijaństwo stało się religią państwową było jeszcze gorzej. Poprzez to władza duchowa zaczęła się mieszać z świecką i spowodowała wiele konfliktów wewnątrz Kościoła. Wydaje mi się, że Jezus właśnie tego się przestraszył. Przeraziło Go to, że wszyscy Go szukają. Skoro wszyscy, to na pewno mało kto szukał Go na poważnie. Każdy miał prawdopodobnie w głowie listę potrzeb, które Jezus miałby spełnić, a potem odszedłby w swoją stronę. Dlatego trzeba nam pytać: po co jest nam Bóg? Dlaczego Go szukamy?

Szczerze rzecz biorąc, to my jesteśmy dla Boga. Zostaliśmy stworzeni po to, by oddawać Mu chwałę. Problem powstaje wtedy, gdy myślimy, że jest na odwrót i oczekujemy, że Bóg będzie nam oddawał chwałę.

Jako chrześcijanie musimy więc zrezygnować z obrazu Boga, który spełnia nasze zachcianki, na rzecz prawdziwego Boga, który pośrodku cierpień i trudności nadaje życiu sens. Takiego Boga, który jest nierozłączny z krzyżem nie szuka się w masowych porywach społeczeństw, lecz w niewielkich wspólnotach, które czytając Słowo Boże i przyjmując sakramenty z pokorą zbliżają się do swojego Stwórcy.

 

Ks. Piotr Śliżewski