Kochaj, a nie teoretyzuj!

 

Jeden z uczonych w Prawie, zadał kiedyś Jezusowi bardzo ważne pytanie: „Nauczycielu, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Łk 10,25). Chrystus (dzisiaj uznalibyśmy to za niekulturalne) odpowiedział wtedy, pytaniem na pytanie. Nie musiał bowiem wprowadzać żadnej nowości, ponieważ wypowiedziane przez Boga Słowo, nie ma „terminu ważności”. Wystarczyło wskazać na Prawo, w którym od wieków znajdują się wytyczne dla osób chcących „żyć po Bożemu”. W szóstym rozdziale Księgi Powtórzonego Prawa, można odczytać przykazanie miłości Boga (Pwt 6,5) a w dziewiętnastym rozdziale Księgi Kapłańskiej zobaczyć, że już dawno, dawno temu, Bóg zalecał, by miłować bliźniego jak siebie samego (Kpł 19,18). Nikt tego nie odwoływał, więc nie ma potrzeby „wymyślania” nowych reguł.

Mimo oczywistej obecności tych przykazań w Księgach natchnionych, nie obeszłoby się jednak bez dalszego „dopytywania”. Ewangelista Łukasz nie kryje intencji rozmówcy Jezusa. Bez krępacji pisze, że miało ono na celu „samousprawiedliwienie się” (por. Łk 10,29). „Mądry dysputant” myślał, że przewrotną filozofią „obróci kota ogonem” i zmniejszy liczbę osób, których jest zobowiązany kochać. Jezus, oczywiście wyczuł „nikczemne zabiegi” rozmówcy, więc opowiedział przypowieść o „miłosiernym Samarytaninie”. Ten, dobrze nam znany „biblijny przykład kazalniczy”, wyjawił na światło dzienne prawdę, że każdy jest naszym bliźnim. Dzięki niemu, nie ma co „rzucać kości”, by się dowiedzieć, kogo kochać, a kogo nie. Zresztą zobaczmy…

U Ewangelisty Łukasza, czytamy o człowieku, który wpadł w ręce zbójców. Mimo tego, że przed pomocnym Samarytaninem, przechodzili obok poszkodowanego kapłan i lewita, żaden z tej „pobożnej dwójki” nie kwapił się, by udzielić mu pomocy. Fakt „dobrego serca” mieszkańca Samarii, może jednak nie robić na nas aż takiego wrażenia, jak powinien. Nie znając napięć między Żydami a Samarytanami, odbieramy tę przypowieść jako realizację powiedzenia typu: „do trzech razy sztuka”. Dwóch nie chciało, więc trzeci, bardziej dobroduszny, zainteresował się człowiekiem w potrzebie. Sprawa jest jednak o wiele głębsza. Gdy spojrzy się na tę, pozornie normalną „opowieść”, z perspektywy konfliktów między mieszkańcami „trzech dzielnic Palestyny”, od razu zobaczy się, że mamy tutaj do czynienia z czymś przełomowym.

Żydzi uważali Samarytan za nieczystych rytualnie. Ich osobna tożsamość narodowa zaczęła się kształtować w wyniku najazdu asyryjskiego (w 732 p.n.e.). Od tamtego momentu, w wyniku różnych przesiedleń oraz zawierania małżeństw z obcokrajowcami, doprowadzili do rozluźnienia ortodoksyjnej wiary żydowskiej. Gwoździem do „relacyjnej trumny” była również niechęć burzenia przez Samarytan lokalnych świątyń Jahwe i przenoszenia całego kultu do Jerozolimy. Za główny ośrodek religijny obrali sobie świątynię na górze Gerazim. To wszystko poskutkowało napięciami i nieuznaniem Samarytan za żydowskich współwyznawców. Animozje były aż tak wielkie, że Samarytanie określili się jako odrębna wspólnota religijna (Żydów uznali natomiast za apostatów). Używali także specjalnie dla siebie opracowanego kalendarza. Dodatkowo, kiedy była taka możliwość, Żydzi i Samarytanie szukali innych sojuszników. Po powstaniu Machabeuszy (II w. p.n.e.) Samarytanie popierali Seleucydów. Wywołało to prześladowania od strony Żydów, a nawet zniszczenie (w 129 r.  p.n.e. ) samarytańskiej świątyni na wzgórzu Gerazim. Okres, w którym żył Jezus, także nie należał do najspokojniejszych. Obie strony oskarżały się wzajemnie o nielojalność wobec cesarzy.

Gdy to wszystko wiemy, od razu inaczej brzmi przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Chcąc pomóc pobitemu Żydowi, nie tylko zszedł z drogi, ale przebył „podróż przebaczenia”, która wymagała od niego ustosunkowania się do wszystkich zranień, które otrzymał on i jego krajanie.

Jezus poprzez takie dobranie postaci, wygłosił nam bardzo ważną lekcję. Bliźnim jest nie tylko ten, kogo lubimy, ale także ci wszyscy, którym bardzo ciężko jest przebaczyć. Zresztą na tym nie koniec. Nie wystarczy tylko „ciche tak” w sprawie miłości. Chrystus zachęca nas do konkretnej pomocy. Miłosierny Samarytanin nie tylko poinformował medyków o tragicznym zajściu na trasie Jerozolima- Jerycho. On się wzruszył, opatrzył rany (zresztą nie byle jakimi składnikami), poświęcił czas na zawiezienie do gospody oraz objął dłuższą, kompleksową opieką. Stać go było nawet na wydanie własnych pieniędzy na „potencjalnego wroga” oraz zapewnienie gospodarza, że zwróci wszelkie koszty dalszej rekonwalescencji. Wnioski? Nie ma co teoretyzować. Trzeba „zakasać rękawy miłosierdzia” i iść nawet do tych najtrudniejszych…

 

Ks. Piotr Śliżewski