Pismo święte-bestseller o największym nakładzie. A co, może nie czytałeś go jeszcze?

Biblia to bardzo nietypowa książka. Czym bardziej ją zgłębiasz, tym mocniej przekonujesz się, że jest ona napisana do ciebie. Niektórzy nie „przeżywają” tego dobrze. Przy lekturze Słowa Bożego zmieniają kolory jak kameleon. Raz są czerwoni ze wstydu, a innym razem bladzi z przerażenia. Gdy czytają np. o faryzeuszu zachwyconym z własnej modlitwy, dochodzą do wniosku, że przecież oni też tak mają. Nie raz po modlitwie wstają z przekonaniem, że zrobili przysługę Panu Bogu. W innym wypadku, gdy utożsamiają się z Martą, uzmysławiają sobie, że są pracoholikami. Łapią się, tak jak św. Marta, że nie przeżywają tego dobrze. Wszystkich, którzy nie mają podobnego stylu co oni, nazywają nierobami.

A ty, jakie miewasz stany, gdy czytasz Biblię? Czy nie masz czasami wrażenia, że ktoś cię podgląda?

W końcu Słowo Boże tak dobrze opisuje naszą rzeczywistość, że czasami pytamy, czy nie zostało napisane na podstawie naszego życia.  Co niektórzy chętnie sądziliby się z Panem Bogiem o prawa autorskie. Uważają, że to nie w porządku, gdy Ktoś spisuje ich biografię, a przy tym nie daje im zarobić nawet złotówki.

 

Zresztą nie tylko to wzbudza emocje w Piśmie świętym. Biblia może „doprowadzić Internet” nawet tam, gdzie nie ma kompletnie zasięgu. W jaki sposób? Ano w taki, że każdy fragment Słowa Bożego jest czymś na kształt e-maila. Chociaż nie mamy aktywnego łącza internetowego, Bóg kontaktuje się z nami, poprzez poszczególne wersety Pisma. Są one skierowane konkretnie do nas. Bóg nie wysyła zbiorczych e-maili. Nie ma co zarzucać, że podesłał naszym znajomym ten sam tekst. Uwierz, że skoro on do ciebie trafił, to oznacza, że go w tym czasie potrzebujesz. Wniosek? Warto codziennie otwierać tę „Bożą skrzynkę”. Nie zajmuje to dużo czasu, bo nie trzeba się nawet logować. Wystarczy znaleźć chwilę, by przeczytać Słowo i zapytać, co Pan Bóg chce nam przez te słowa powiedzieć. Tradycja chrześcijańska wykształciła wiele sposobów „pochylania się” nad Słowem Bożym. Do najbardziej popularnych należą lectio divina i medytacja w stylu ignacjańskim. Chociaż może to brzmieć nieznajomo, jest to bardzo popularne.  Kilka tysięcy osób rocznie, jeździ na rekolekcje ignacjańskie, by w klimacie ciszy i zatrzymania, spotkać się z Bogiem w Piśmie świętym.  Można to nawet zrobić, bez „ruszania się” z domu. Wystarczy zgasić telewizor, wyłączyć odkurzacz i znaleźć chwilkę na modlitwę. Ten e-mail może zaskoczyć.

 

Tak to jest z Pismem świętym. Jest ono „przerażająco” aktualne i dotykające spraw naszego życia. Przydomek święte nie dostało przecież za darmo. Tradycja Kościoła nie rozdaje gratisów jak operatorzy sieci telefonicznych. Świętym nie stało się dlatego, że opisuje tylko nieskażone grzechem osoby. Wręcz przeciwnie. Słowo Boga dlatego nosi w nazwie „święte”, bo chce swoich odbiorców prowadzić do świętości. Nie robi tego poprzez zamydlanie oczu, że świat jest różowy. Przedstawia historie różnych ludzi. Zarówno tych z „dobrym serduchem” , jak i „programowo zatwardziałych”. Łączy ich jedno. Chociaż byli pełni namiętności i słabości, dążyli do lepszego poznania Boga. Nie można ich traktować jako superbohaterów. Nikt z nich nie przyleciał w kapsule z kosmosu. Zostali oni „ulepieni z tej samej gliny” co my. Tak samo się kłócili, rozwodzili, okradali. Ich historie są dla nas dowodem tego ,że Bóg ingeruje w dzieje zwyczajnych osób. Każda z przedstawionych w Biblii sytuacji ma bowiem jeden cel- uświadomienie, że Bóg jest blisko nas. Ciągle na nowo, w różnych kontekstach historycznych i kulturowych, współpracuje z różnymi ludźmi, by doprowadzić ich do zbawienia.

 

Ks. Piotr Śliżewski