Podczas tegorocznych rozważań pasyjnych chciałbym poruszyć bardzo ważny temat. Ze spokojnym sercem, mogę go nazwać nawet „tematem fundamentalnym”. Jest nim nadzieja. Bez niej nie mamy dobrej podstawy, na której możemy zbudować szczęśliwe, a co najważniejsze, sensowne życie. Wypowiedziane teraz rozważania kieruję przede wszystkim do siebie. Czuję bowiem, że coraz bardziej brakuje mi nadziei. Czym mocniej dostrzegam schematy społeczne i coraz wyraźniej dobiegają do moich uszu komentarze typu: „tutaj zawsze tak było”, „tak już jest”, „co zrobisz, takie życie” i temu podobne wypowiadane pod nosem powszechne mądrości, tym bardziej chce mi się rozłożyć ręce w geście rezygnacji. Wiele prób zrobienia czegoś ponad, które zakończyły się fiaskiem, utarły mi nosa i pokazały, że życie nie jest takie kolorowe jak mi się wydawało. Dlatego stwierdzam, że warto przeanalizować Mękę Jezusa Chrystusa z perspektywy nadziei. Żywię bardzo mocne przekonanie, że Ten, którego mamy naśladować, ma nam również w tej kwestii bardzo wiele do powiedzenia. Zresztą On nie tylko mówi, On od razu bierze się do dzieła.

Dla tych, którzy twierdzą, że „nadzieja jest matką głupich”, na początek naszej pasyjnej drogi, chciałbym przytoczyć słowa wielkiego filozofa, ks. Józefa Tischnera: „Wychowują jedynie ci, którzy mają nadzieję”. Gdy natrafiłem pierwszy raz na te słowa, moje serce przestało na chwilę bić. Doszło do mnie, że jeśli nie podejmę wysiłku podreperowania swojej nadziei, to nie ma we mnie nic dobrego, co mógłbym przekazać światu. Naprawdę… W końcu sprawa wychowania, to nie tylko godziny wychowawcze w szkole, czy matczyne albo ojcowskie słowa polecenia do ich dziecka. Wychowanie to wszystko, czym dzielimy się ze światem. Jako ludzie nawzajem siebie wychowujemy. Jeśli nie ma w nas nadziei, czyli wiary w to, że może być lepiej niż teraz, żadne z naszych działań nie mają sensu. W końcu jeśli one i tak w niczym nie pomogą, to po co się pocić i wysilać? Lepiej usiąść wygodnie w fotelu i dalej narzekać, jaki to świat jest zły…

Rzeczywistość nadziei to temat bardzo delikatny. Nie wystarczy w nim jeden argument. Musimy się nieźle uzbroić, by zawalczyć z negatywnymi myślami, które podcinają korzenie nadziei. Naszą podróż w poszukiwaniu „pozytywnych myśli” zacznijmy od modlitwy Jezusa w Ogrójcu.

Kiedy atmosfera była już napięta i Jezus zaczął przygotowywać się na straszną mękę, padły bardzo interesujące słowa. Chrystus powiedział do swoich uczniów: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci”. Pozornie brzmią one jako pesymistyczne. Jezus stwierdza, że na pewno do końca życia będzie już smutny. Gdy się to słyszy, mimowolnie chciałoby się powiedzieć: Jezu nie będzie aż tak źle. Pewnie jeszcze coś dobrego się wydarzy… Jednak już po krótkim przeanalizowaniu Jego męki, te słowa okazują się pustym gadaniem. Czy zdradziecki pocałunek Judasza jest czymś dobrym? A może seria fałszywych osądów? Albo ubiczowanie, a potem niesienie ciężkiego krzyża na górę Golgoty? Jak widzimy, nic od modlitwy w Ogrójcu nie przemawia za tym, by się cieszyć. Niemniej, Jezus podejmuje się bolesnej Męki, by zbawić świat. Dlaczego to robi? Co go przekonuje? Wydaje się, że właśnie nadzieja, która przebija się w tym zdaniu: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci”. Trzeba zaakcentować końcówkę tej wypowiedzi. Jezus miał nadzieję na życie wieczne, więc wiedział, że smutek z powodu pewnych czynności będzie trwał tylko chwilę. To założenie było motorem dla stojących przed Nim, trudnych decyzji. Chrystus wiedział, że po drugiej stronie życia czeka na Niego Bóg Ojciec, więc warto włożyć całe serce w rozpoczynającą się powoli Mękę.

Kiedy rozważam tę postawę Jezusa, od razu przypominają mi się słynne słowa Cycerona, który trafnie stwierdził, że nikt nie umrze za ojczyznę bez wielkiej nadziei nieśmiertelności. Ten patriotyczny tekst można odnieść do różnych dziedzin naszego życia. Należałoby go odczytać szerzej jako twierdzenie: nikt nie włoży dużego wysiłku w swoją codzienność, jeśli nie wierzy w życie wieczne. Tego uczy nas właśnie Jezus w Ogrójcu. Gdy widzimy, że wszystko i wszyscy sprzysięgają się przeciwko nam, to zamiast rezygnować z wysiłku, trzeba pamiętać o tym, że nasze działania mają sens w pespektywie wieczności. Ma sens kochać, chociaż jest się wielokrotnie ranionym. Ma sens uczyć dzieci, chociaż idzie to jak „po grudzie”. Ma sens przebaczać, mimo tego, że pewnie nie jeden raz przyjdzie nam usłyszeć od tej osoby przykre słowo. Jeśli wierzymy w życie po drugiej stronie, to wtedy wiemy, że chociażby nasze łzy i trudności nie przyniosły teraz namacalnych owoców, wytworzą one „wieczny skarb”, którym będziemy cieszyli się w niebie! Zmagania są bowiem tylko do śmierci, a nagroda w niebie jest od śmierci, aż po wieki wieków… Jeśli mamy wiarę, to przelicznik jest prosty…

No dobrze, ładnie to brzmi, że warto oprzeć swoją nadzieję o wieczność, tylko jak to zrobić, jeśli tyle pokus, chce wedrzeć się do naszej głowy i robić w niej spustoszenie. Jezus nie zostawił nas tutaj na szczęście bez odpowiedzi. Po słowach o smutku do końca ziemskiego życia, zaprosił swoich uczniów do bycia blisko Niego i czuwania razem z Nim. Wydaje się, że jest to najlepsze z możliwych rozwiązań. Kiedy tracimy nadzieję w to, że będzie już dobrze, trzeba nam więcej modlitwy. Nie chodzi tutaj jednak tylko o wypowiadane regułki. Chrystus zaprosił w Ogrójcu uczniów do tego, by Mu towarzyszyli, a to coś zdecydowanie więcej niż tylko puste słowa. Oznacza to, że w momentach trudnych powinniśmy uświadamiać sobie obecność Pana Boga obok nas. Kiedy wzbudzimy wiarę w to, że On widzi nasze działania i dobre chęci, jesteśmy w stanie uzyskać nową motywację do tego, by zawalczyć o dobro. Bardzo podobają mi się słowa z ósmego rozdziału Listu do Rzymian: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?”. Apostoł Paweł użył tego stwierdzenia, by wprowadzić w rozważanie, że nikt na świecie nie jest w stanie pozbawić sensu naszej pracy, jeśli wiemy, że wykonujemy ją w asystencji Chrystusa. Święty Paweł kontynuuje tę myśl, kolejnymi, bardzo śmiałymi słowami: „Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź. Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował” (Rz 8, 36-37). Nic dodać, nic ująć. Głęboka nadzieja rodzi się z tego, że traktujemy siebie jak narzędzia Pana Boga. Do momentu, kiedy będziemy odczytywali swoje życie jako naszą osobistą sprawę, bardzo szybko będziemy rezygnowali w wyniku różnych przeciwności. Jeśli jednak zrozumiemy, że nasze wysiłki są częścią Bożego planu, odczujemy, że każda nawet najmniejsza czynność ma sens. Tym bardziej, że Bóg ma moc wykorzystać nasze słabości do zrobienia wielkich rzeczy. Warto więc za każdym razem próbować od nowa.

A przykład wielkiej, wewnętrznej walki dał nam Jezus. Wbrew powszechnym opiniom, Chrystus wcale nie podskakiwał z radości na myśl o tym, że będzie cierpieć. On nie był masochistą. Jezus kochał życie, przez co męczarnia w drodze na Golgotę nie była Jego wymarzonym sposobem przejścia na tamten świat. Jak więc wzbudził w sobie nadzieję, że warto tak umrzeć? Zaczął rozmawiać z Bogiem Ojcem. Powiedział do Niego słowa, które są bardzo wzruszające: „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty”. Powyższe słowa są dowodem walki, która odbywała się w Jezusie. Nie było łatwe od razu wzbudzić nadzieję, że taka dramatyczna śmierć ma sens. Zapewne dlatego Jezus podchodził do tej modlitwy aż trzy razy. Po każdym razie wracał do swoich uczniów i sprawdzał, czy czuwają razem z Nim. Każda kolejna modlitwa coraz bardziej oddawała „ster życia” w ręce Boga Ojca. To, że boskie spojrzenie na życie Jezusa wygrało, widać w bardzo konkretnym stwierdzeniu Zbawiciela: „Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca”. Jezus sam wręcz zachęcał uczniów, do tego, by znaleźli się w miejscu, gdzie będzie mogło dojść do zdrady. Jeszcze przed chwilą błagał Boga Ojca, by zmienił zdanie, ale gdy doszedł do tego, że Bogu miłe jest Jego poświęcenie, od razu się zmobilizował i wszystkie siły zainwestował w pełnienie woli Bożej. Do tego także zachęcajmy siebie. Niech pomoże nam w tym myśl Georga Bernanos: „ Nadzieja jest ryzykiem, które trzeba podjąć”. Dlaczego trzeba? Ponieważ bez nadziei życie jest straszne. Jest ciągłym wycofywaniem się z tego, co mogłoby nas doprowadzić do dobra… Amen.

Ks. Piotr Śliżewski