Mt 5,17-19

Dzisiejsza Ewangelia jest nam bardzo potrzebna, by uporządkować nasze myślenie o Jezusie. Nasz Zbawiciel nie zaczął „budować od zera” religii chrześcijańskiej, ponieważ Bóg już wiele razy przemawiał do swojego Ludu. Oderwanie się od doświadczenia Ludu Wybranego – Izraela, byłoby więc wielką pomyłką.

W teologii katolickiej jest jedno bardzo ważne założenie: „Stary Testament przygotowuje Nowy, a Nowy wypełnia Stary”. Oznacza to, że nie ma podziału na Boga Starego Testamentu i Boga Nowego Testamentu, tak jak by chciał heretyk Marcjon żyjący w II wieku. Twierdził on, że surowy Bóg ze Starego Testamentu nie pasuje do Ewangelii miłości głoszonej przez Jezusa. Oczywiście, wspomniany „teologiczny mąciciel” był w wielkim błędzie. Nie zrozumiał tego, co chce nam przekazać dzisiejsza Ewangelia. Tłumaczy nam ona, że Bóg zaprasza nas do bardzo ciekawego rozwoju.

Są różne sposoby, aby osiągnąć wyższy poziom. Jedni usuwają wszystko, co chociażby przypominało o tym, co było kiedyś. Jak wiemy, jest to sposób działania charakterystyczny dla systemów totalitarnych. One „zmiatały z powierzchni ziemi” osoby i rzeczy, które nawet w niewielki sposób odstawały od narzuconej „dyktatorskiej reguły”. Nie trzeba o tym mówić, bo wydaje się, że historia bardzo dobrze to oceniła i stara się na przyszłość zapobiec podobnym dążeniom. Innym, zdecydowanie lepszym sposobem „twórczego awansu” jest postepowanie zgodne z duchem Ewangelii Mateusza, która zaleca, by być podobnym do „ojca rodziny, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy nowe i stare (por. Mt 13,52).

 

Dzisiaj odczytywana Ewangelia zachęca nas, by właśnie w takim „klimacie” podchodzić do spuścizny Starego Testamentu. Pomimo tego, że wydaje się On czasami trudny, jest naprawdę bardzo starannie „zapisaną kartą przeżyć”, które pokazują, że Pan Bóg prowadzi „za rękę”  ufających Mu ludzi. Nie warto z tych głębokich historii rezygnować i odkładać ich na „dalszą półkę”.

Pan Jezus mówi, że nie przyszedł znieść mądrości Starego Testamentu, tylko chce go „wypełnić”. Co to oznacza?

Po pierwsze, wszystko to, co wyczytamy w Starym Przymierzu, czekało na Jezusa Chrystusa. Jako chrześcijanie możemy więc cieszyć się, że nie urodziliśmy się w czasach „zawieszenia w próżni”.

Wszystko to, co mamy w Kościele, jest wystarczającym narzędziem do osiągnięcia pełni zbawienia. Czy nie jest to uspokajające? Nie musimy rozglądać się na boki, bo to co najważniejsze mamy „na wyciągnięcie ręki”! Dzisiaj bardzo modne są zachęty do samorealizacji. Specjaliści „na potęgę” piszą programy osobistego rozwoju. My czegoś takiego nie potrzebujemy. W Kościele mamy wszystko: Boga, Wspólnotę i Prawdę. Czego jeszcze pragnąć? Nie potrzeba tutaj „koncertu życzeń”, ponieważ w on w Kościele gra bez ustanku.

Po drugie, słowo Jezusa, że „przyszedł wypełnić Prawo” oznacza, że chce zrealizować „wymogi Dziesięciu Przykazań”. Zachowanie Jezusa jest więc wyrazem „wzięcia sobie do serca” tego, że Bóg wypisał na Tablicach Dekalogu bardzo ważne rzeczy. Takie podejście do kwestii Bożego Prawa, sprawia, że mamy gotowy „duchowy plan” na życie. Nie trzeba sięgać po poradniki typu „jak być szczęśliwym w 10 minut”, ponieważ w Słowie Bożym mamy opisane to, co prowadzi do największej radości.

 

Po trzecie, słowa „wypełnić Prawo” są dobrym świadectwem tego, że Bóg nie jest „w gorącej wodzie kąpany”. Stwórca daje nam się stopniowo. Po woli, by nas nie przestraszyć, pokazuje nam swoje miłosierne Oblicze. Na początku trzeba to było robić w trochę inny sposób, ponieważ trochę inni byli ludzie. Dopiero po „przełamaniu pierwszych lodów” można mówić o głębinach. Gdyby wszystko „spadło” na ludzi w jednym momencie, zapewne nie byłoby to możliwe do udźwignięcia. Dziękujmy więc Bogu za to, że z prawdziwie „boską cierpliwością” i delikatnością, prowadzi nas po drogach zaplanowanego przez Niego zbawienia.

 

Ks. Piotr Śliżewski