Łk 10,1-12

 

Dzisiejsza Ewangelia jest fragmentem typowo nie dla księży. Mówi ona o „jeszcze innych posłańcach” niż apostołowie. Zadaje ona kłam myśleniu, że żeby głosić Ewangelię trzeba być ubranym od góry do dołu na czarno i mieć święcenia kapłańskie. Nic bardziej mylnego… Z ust każdego chrześcijanina nie powinna schodzić Ewangelia.

Wiadomo, że będzie ona zupełnie inaczej brzmiała niż z wyuczonych w „teologicznych murach” ust kapłanów. No i bardzo dobrze. O to właśnie chodzi!

Inność każdego z nas sprawia, że Pismo święte może być „zaszczepiane” do różnych dziedzin życia społecznego.  Gdyby słowo Boże było tylko komentowane pięknymi, okrągłymi słowami, zgodnie z zasadami poprawnej polszczyzny i ograniczoną emocjonalnością, byłoby udziałem „wybranych elit”. Jest jednak na odwrót.

Słowo Boga ma zmieniać cały świat i rozsadzać wszystkie mury, które pobudowali między sobą ludzie…

 

Dlatego, drodzy świeccy, jesteście niesamowicie potrzebni Kościołowi. Jesteście dla nas, duchownych, źródłem inspiracji.

Najlepszym tego przykładem są bracia Kosma i Damian, których wspominaliśmy w tamtym tygodniu. Byli oni zdolnymi lekarzami, którzy leczyli wszystkich bez wyjątku. Pomagali zarówno biednym jak i bogatym. Różne źródła podają, że nie brali pieniędzy za swoją pracę. Leczyli nawet pogan, którzy obserwując czynione przez nich miłosierdzie, zaczynali wierzyć w Chrystusa.

 

Poprzez „praktyczny język miłości” poruszali serca wszystkich, którzy żyli obok nich. Językiem i działaniem medycznym opowiadali o tym, co wydarzyło się w Ewangelii. Ich „pozytywne oddziaływanie” trwa nadal, widać to w Waszym wikariuszu Księdzu Damianie. On co chwile powraca do „duchowego dorobku” swojego imiennika. Nie raz, gdy byliśmy w seminarium mówił o tym, że  jest dumny ze swojego patrona. Widać było na Jego twarzy radość, gdy Kosma i Damian „spadali z ambony”, albo byli wymieniani w Kanonie Rzymskim, czyli Pierwszej Modlitwie Eucharystycznej.

 

Także, jak słyszycie, świeccy naprawdę mogą wiele wnieść do Kościoła. Pewnie za czasów Kosmy i Damiana wielu kapłanów mówiło płomienne nauki, które porywały tłumy. Na nic by się to jednak nie zdało, gdyby nie święci ludzie, którzy podczas kazań, nie wpuszczali jednym uchem Ewangelii, a drugim wypuszali. Oni zakasywali rękawy i brali się do roboty! Oni podczas swojej pracy nie musieli ani razu wypowiedzieć słowa „Jezus”, a i tak wszyscy ludzie wiedzieli, że kierują się nadprzyrodzoną motywacją.

 

To wszystko znajdziemy w dzisiejszej Ewangelii. Słyszymy, że misja siedemdziesięciu dwóch była konkretna. Mieli oni iść po to, by być zapowiedzią Jezusa. Chrystus od razu im powiedział, że będzie robił po nich „rewizyty”. Dlatego oni wiedzieli, że ich zadaniem jest „zrobienie dobrego podkładu” pod łaskę, którą przyniesie Zbawiciel.

Podobnie jest dzisiaj. Świeccy nie odprawiają Mszy świętej, nie spowiadają, ale jeśli żyją zgodnie z duchem Pisma Świętego, coraz więcej ludzi zaczyna chodzić do świątyni. Jeśli nasza wiara nie sprawdza się w praktyce, to „psu na budę” są wszelkie mądre wywody i grube książki. Księża będą mówili do „pustych ławek”, jeśli cały Kościół nie zacznie „oddychać” tym, co zostawił nam Jezus.

 

Pójdźmy dalej… Chrystus poprosił nowo posłanych, „duchowych pomocników”, o modlitwę. Podzielił się z nimi smutkiem, że nie ma wystarczającej liczby ewangelizatorów. Dał im przez to do zrozumienia, że ich praca musi być „wykonywana z całego serca” oraz musi być połączona z modlitwą. W Bożym działaniu nie ma miejsca na suche, tylko ludzkie działania. Każda wykonana rzecz powinna być ugruntowana w modlitwie.

 

Nie można, więc sobie pozwolić na lenistwo, zarówno w kwestii głoszenia jak i modlitwy.

Gdy obserwuje się dzisiejszy Kościół wydaje się, że właśnie tego nam brakuje. Solidnego połączenia pracy i modlitwy. Jak by to powiedział św. Benedykt: „Ora et labora”. Módl się i pracuj. Nic więcej i nic mniej…

Dobra praca wynika z głębokiej modlitwy, zaś modlitwa, która nie kończy się czynem jest tylko „pustosłowiem”.

 

Na koniec, jak to bywa w Ewangelii. Jesteśmy zaproszeni do radykalizmu. Mamy siebie kochać i szanować, ale nasze postawy i decyzje powinny być stałe. W końcu, jako chrześcijanie, idziemy do świata z niepasującym mu orędziem. Można powiedzieć, że każde ewangelizacyjne wyjście, to pójście na wojnę. Idziemy jak owce miedzy wilki. Nie oznacza to, że mamy być potulni jak baranek, lecz zachwycać swoją nieskazitelnością. Gdy ludzie zobaczą w nas łagodność, a obok tego radykalizm „nie wchodzenia na złe pastwiska”, to na pewno zostaną zachęceni do przemyśleń. Dlatego, odwagi! Co daj Boże, Amen.

 

Ks. Piotr Śliżewski