Boże Ciało

 

Gdy widzimy osobę ładnie ubraną, możemy z uśmiechem zapytać: „dlaczego wystroiłeś się jak stróż na Boże Ciało”? Niby niepozorne powiedzenie, a oddaje coś bardzo istotnego. W Boże Ciało czyli w Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej ubieramy się odświętniej do kościoła. Jest to dla nas wyjątkowy dzień, więc także strojem chcemy podkreślać, że ma dla nas miejsce coś bardzo wyjątkowego. Niedawno, w Wielkim Tygodniu przeżywaliśmy pośród wielu „wielkich dni” również Wielki Czwartek, w którym wspominamy ustanowienie Mszy Świętej oraz sakramentu kapłaństwa. Moglibyśmy teoretycznie na tym poprzestać. Jednak wielka miłość do Jezusa obecnego pod Postaciami Ciała i Krwi sprawia, że nasze „serca pękają od gorąca” i chcą szczególnie świętować bliskość Pana Boga. Z tego pragnienia narodziło się święto popularnie nazywane Bożym Ciałem, które zawsze wypada 60-ego dnia po Wielkanocy. Dzisiaj nie musimy już zachowywać „smutnej miny” z powodu towarzyszenia Jezusowi w pełnym bólu Triduum Paschalnym. Boże Ciało jest świętem radosnym, które tak eksploduje z radości, że nie sposób zatrzymać wszystkich obchodów w kościele. Tak bardzo chcemy się Panem Jezusem pochwalić przed naszymi sąsiadami, że zabieramy Go na bardzo „uroczysty spacer”. Zobaczmy jakie jest to wymowne. Każdy i każda z nas, ma okazję wyrazić swoją wiarę poprzez podążanie za Jezusem niesionym w Najświętszym Sakramencie. Jest to tak istotne, ponieważ na co dzień „cud Eucharystii” ucieka nam „między palcami” i powoli przechodzi w coś rutynowego i przewidywalnego. Dlatego, chociaż „na pierwszy rzut oka” wygląda to na „zwykłą gimnastykę” jest w tym coś bardzo głębokiego i duchowego. Osobiście, gdy widzę mnóstwo uniesionych do góry sztandarów, dzieci sypiące kwiaty, mężczyzn unoszących nad monstrancją baldachim, odnoszę wrażenie, że jest to formą defilady wojskowej. Dosłownie, jakby Kościół wychodził dzisiaj na ulice, by pokazać wrogowi, że nie jest jeszcze z nami aż tak źle. Mamy w sobie dostatecznie siły, by odpychać zgubne ciosy nieprzyjaciela ludzkiego zbawienia. Niezaprzeczalnie wygląda to jak wojna światów, które spotkały się, by przeciągnąć na swoją stronę jak najwięcej ludzi. Wybór stoi przed nami. Czy oddamy się w niewolę lenistwu i praktykowaniu swojego życia duchowego tylko zewnętrznie, czy raczej na nowo, mając motywację wynikającą z tego święta, powierzymy się Chrystusowi, który jest najlepszym wodzem nie wysyłającym swoich podopiecznych na manowce grzechu?

 

Aby lepiej tę sprawę przemyśleć, zapraszam do zatrzymania się przy historii dzisiejszego święta. Naprawdę, w historii mamy zapisaną wielką mądrość. Gdy dobrze ją „rozpakujemy”, okaże się, że Boga nie trzeba wcale daleko szukać. Jest On zarówno obok naszego codziennego życia jak i jest „ukryty” między kartami historii. Warto w naszym codziennym poszukiwaniu Boga, zatrzymać się i zobaczyć, że wiele rzeczy czeka, by ożywić naszą wiarę…

Zacznijmy od pragnienia Mszy świętej. Św. Julianna z Cornillon, augustianka żyjąca na przełomie XII-XIII wieku miała objawienia Jezusa, który prosił o osobne święto, w którym by uczczono Najświętszą Ofiarę. Bóg jest konkretny, więc poprosił także o szczegółową datę – czwartek po niedzieli Świętej Trójcy. Biskup Robert pełniący wtedy posługę biskupa, po zbadaniu sprawy, wypełnił życzenie Pana Jezusa. Niestety, w tym samym roku zmarł, a święto uznano za niepotrzebne, a św. Juliannę z Cornillon okrzyknięto heretyczką. Nie chcę wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków, ale wydaje mi się, że przytoczona dotąd część historii dzisiejszego święta, oddaje nasze nastawienie do Najświętszego Sakramentu. W momencie, gdy mamy iść do Pierwszej Komunii Świętej, kupujemy dzieciom piękne prezenty, ubieramy w prześliczne alby lub sukienki, a po białym tygodniu wszystko z powrotem „ląduje na dnie szafy”. Zarówno w sensie ubioru jak i nastawienia serca. Z wielkim smutkiem muszę przyznać, że brakuje stałości w naszej miłości do Mszy świętej. Pierwsza Komunia święta jest jak sama nazwa wskazuje pierwszą, a nie ostatnią Komunią Świętą. Opisana przed chwilą historia święta Bożego Ciała właśnie dlatego miała takie problemy z „zagoszczeniem” w naszych zwyczajach, ponieważ ciągle za mało w naszych sercach otwartości na Ciało i Krew Chrystusa.

 

Na szczęście, Pan Bóg kiedy Mu się zamyka drzwi, to wchodzi oknem, więc Święto Bożego Ciała zostało rozpropagowane poprzez archidiakona Jakuba (późniejszego Urbana IV), który po otrzymaniu zgody od kardynała Hugo i jego komisji teologicznej, w 1251 r. po raz drugi poprowadził procesję eucharystyczną.

Pan Bóg działa „kompleksowo”. Otwierając wspomniane przed chwilą okno, daje możliwość, by „duchowa inicjatywa” rozwijała się „pełną parą”. Doprowadził do powstania cudu w miejscowości Bolsena. Kapłanowi podczas sprawowania Najświętszej Ofiary wylała się na korporał Krew Chrystusa, która zmieniła się w postać krwi. Ten „cudowny korporał” do dzisiaj znajduje się w relikwiarzu w mieście Orvieto. W trakcie dzisiejszego święta korporał ten obnosi się zamiast monstrancji. Jak słyszymy, Bóg obok powoływania zwyczajnych ludzi, którzy cechują się szczególniejszą pobożnością do Mszy świętej, dał Kościołowi cud, będący „kropką nad i” w procesie ustanawiania święta Bożego Ciała. Jak tu się nie ucieszyć? Czy nie zachęca nas to do jeszcze większej wiary w rzeczywistą obecność Boga podczas każdej Mszy świętej? Czy procesja, którą zaraz przejdziemy naszą miejscowość nie jest pięknym dowodem na to, że wierzymy w cuda, które Bóg chciał zostawić człowiekowi? Czy jest jakiś bardziej intymny sposób spotkania Boga niż możliwość zjedzenia Go? Nie okłamujmy siebie, że gdzieś może dojść do głębszego zjednoczenia. Nie musimy pokonywać tysięcy kilometrów, aby spotkać Boga twarzą w twarz, a tak naprawdę „usta w usta”. Każda z naszych parafii, podczas każdej Mszy świętej jest najpopularniejszym i najcenniejszym sanktuarium.

 

Ks. Piotr Śliżewski